Zajęcie Kijowa

Artykuł redakcyjny „Czasu”

„Czas”

Dziennik konserwatywny założony w 1848 r. w Krakowie. W gronie jego redaktorów znajdowali się w różnych okresach m.in. Paweł Popiel, Walerian Kalinka, Maurycy Mann, Stanisław Koźmian, Stanisław Estreicher i Władysław Leopold Jaworski.

Zajęcie stolicy Rusi przez wojska polskie stało się od wczoraj radosnym faktem. W radości tej bierze udział cała Polska.

„Czas”

Dziennik konserwatywny założony w 1848 r. w Krakowie. W gronie jego redaktorów znajdowali się w różnych okresach m.in. Paweł Popiel, Walerian Kalinka, Maurycy Mann, Stanisław Koźmian, Stanisław Estreicher i Władysław Leopold Jaworski.

Warszawa zajaśniała już wczoraj uroczystą dekoracją, dzisiaj manifestuje z tego powodu sejm, a i nasza stolica nie zaniedba w zapewne uczcić w odpowiedni sposób wiekopomnego faktu, iż orły polskie spadły znów lotem „u dawnej Chrobrego granicy”, jak to w wieszczym widzeniu prorokował przed 90 laty twórca Pana Tadeusza. Wszystkie warstwy narodu, wszystkie stronnictwa polskie jednoczą się w tym uczuciu radosnym. Nawet narodowa demokracja, tak odosobniona w zasadniczej sprawie naszego stosunku do Rosji i Ukrainy, widząc swoje osamotnienie, uważała za stosowne, jak donosi dzisiejszy nasz telegram z Warszawy, cofnąć się ze swego stanowiska i uczynić akces do wyprawy na Kijów. Świadczy o tym ogromnym ucisku moralnym, z jakim musiała się liczyć, a tym samym o zupełnej jednomyślności narodu.

 Zajęcie Kijowa jest naprzód ogromnym naszym sukcesem militarnym. Dowodzi ono doskonałego stanu naszej armii, która w ciągu półtora roku – głównie dzięki znakomitym kadrom legionowym, co z chlubą można i należy przypomnieć – osiągnęła ten stopień bitności, karności i strategicznego kierownictwa, jakim potrafiła dzisiaj całej Europie zaimponować. Zajęcie to jest również wielkim sukcesem politycznym. Upokarzający dla nas sposób traktowania Polski, jako jednego z małych pupilów koalicji, któremu się rozdaje klapsy albo cukierki; ale którego nie ma potrzeby pytać się o zdanie w sprawach Wschodu Europy, (prosimy porównać dalej nasze uwagi wywołane nieszczęśliwą notą p. Milleranda) – sposób taki niewątpliwie teraz ustanie. Polska jest i będzie na przyszłość siłą militarną i polityczną, a przyjaciele nasi muszą się z tym faktem liczyć – zupełnie tak samo, jak nasi nieprzyjaciele. Zależy nam gorąco na przyjaźni Francji, Anglii, Ameryki i Włoch i biada nam z pewnością, gdybyśmy o tym choć na chwilę zapomnieli. Ale noty p. Milleranda muszą ustać! To niechaj mu raczy poseł francuski w Warszawie z całą otwartością zaraportować.

Obsadzenie Kijowa przez nasze wojska otwiera dla wschodniej Europy zupełnie nowe horyzonty rozwoju. Nie podobne ich z pewnością w tej chwili z całą dokładnością przewidzieć i określić. Jeżeli w organach, przeciwnych wyprawie na Kijów, czytamy do dziś dnia argumenty, że jest ona zupełnie niepotrzebną, bo tylko „rozdrażnia” Rosję, a nie doprowadzi do zbudowania samoistnej Ukrainy, to są to argumenty, trafiające najzupełniej w próżnię. Jakikolwiek obrót weźmie dalszy rozwój Ukrainy, to jest, czy pójdzie on w kierunku zbudzenia się jej do samodzielnego życia państwowego, jak to my jej życzymy, czy też w kierunku dalszego wytrwania przy politycznym związku Kijowa z Moskwą, to w obu razach nasza zwycięska wyprawa cel swój mimo to osiągnęła. Zrobiliśmy, co należało i z naszego polskiego i ogólno-ludzkiego, idealnego stanowiska, aby narodowi ukraińskiemu zrzucić z nóg nałożone mu przez Piotra Wielkiego i Katarzynę okowy niewoli. Jeśli ma warunku do samodzielnego życia, jeśli potrafi się zbudzić z 1000-letniego swego letargu państwowego w jakim śpi od czasu Baru Chana, a którego letargu nie przerwały ani szczęk kozackich spis i szabel, przez Batorego do życia przez Batorego powołanych, ani krwawe wysiłki Chmielnickiego i Mazepów – to tym lepiej dla niego! Ale również i wtedy, gdyby się miało okazać, że kresem jego aspiracji politycznych jest autonomia narodowa w związku z Wielkorosją, od której tak bardzo i tak jaskrawo różni się jego mowa, jego charakter, jego obyczaje – to nawet i wtedy wyprawa nasza ma swój doniosły, każdemu zrozumiały cel polityczny i przyjaciele Rosji słusznie podkreślają, że ona Wielko-Rosjan musi „podrażnić”.

A gdyby wreszcie – jako to utrzymują niektórzy wybitni znawcy stosunków Rosji – rezultatem naszego zwycięstwa miało być to tylko, że punkt ciężkości Rosji przesunie się od Newy i Wołgi nad Dniepr i Don, od Bałtyku nad Morze Czarne, a z Moskwy do Kijowa – to i taki rezultat gry wart naszej serdecznej krwi. Oznaczałby bowiem zabezpieczenie Litwy i Białej Rusi przed zachłannością wielkoruską.

Bądź co bądź, jakiekolwiek byśmy przewidywali skutki z dotarcia do granicy pierwszego rozbioru, słusznym jest ten instynkt polityczny, który nas tam wiedzie odwiecznym szlakiem Chrobrych, Śmiałych, Jagiellonów, Wazów, Sobieskich. Po epoce wielkowiekowych upokorzeń i krzywd Bóg sprawiedliwy daje nam w tej chwili do rąk wspaniałą sposobność ujęcia w nasze ręce spraw wschodniej Europy. Przystępujemy do ich regulowania z jednym słusznym hasłem zasiewania i pielęgnowania raz rzuconego posiewu. Obcymi nam są eksterminacyjne cele, przyświecające polityce Rosji w Polsce, na Litwie i Ukrainie, wskutek których wylała morze krwi i łez – na próżno! Bierzemy na swoje barki olbrzymi obowiązek, ale dźwignąć go musimy, jeśli sami chcemy mieć możność oddychania i życia, wciśnięci między dwa kolosy, Niemcy i Rosję. Cofnięcie się przed tym obowiązkiem byłoby podpisaniem na siebie samych wyroków śmierci, byłoby zaprzeczeniem całemu naszemu historycznemu doświadczeniu. Żyjemy niewątpliwie w warunkach trudnych i groźnych, a nieraz ze szpalt naszego pisma podnosi się też mimo woli okrzyk bólu i obawy. Ale jeśli jest coś, co pozwala podnieść nawet w najtrudniejszych chwilach do góry ducha naszego, coś, co mimo wszystko woła w głębi naszego serca gaude mater – to z pewnością fakt, że olbrzymia większość naszego społeczeństwa zrozumiałą konieczność nawiązania do naszej historycznej, od Chrobrych do Śmiałych jeszcze datującej tradycji politycznej, poszła za głosem tysiącletnich doświadczeń dziejowych, zgodziła się na regulowanie kwestii Wschodu pod hasłem naszej i waszej także wolności i poprała moralnie akcję Naczelnego Dowództwa w tym duchu szeczeropolskim pomyślaną i utrzymana.

Jako taki dowód zdrowego, historycznie uzasadnionego instynktu naszego narodu witamy wyprawę Piłsudskiego i naszych bohaterskich wojsk. Byłaby ona nietrwałą i zgubną, gdyby się dopełniła pod hasłem zdobyczy i ucisku. Ale ona nie jest taką! Jest wyprawą w duchu najświetniejszych i najstarszych polskich tradycji, gdyż stawia sobie za cel dopomożenie do życia temu, co żyć pragnie i żyć potrafi.

W odrodzonej politycznie a społeczni zdemokratyzowanej Polsce dostały się do steru rządów czynniki, które z dawną królewską, jak ja nieraz nazywano szlachecką Polską nie miały na pozór bezpośredniego związku. Tym większa otuchą napełnia fakt, że nasz życiowy instynkt musi być głęboko w duszy narodu zakorzeniony i musi do rdzenia cały naród dopełniać, skoro pierwszym wielkim czynem dziejowym odrodzonego państwa jest zerwanie się na czyn tak doskonale do ducha polskiej przeszłości i do politycznej racji stanu naszego narodu dostosowany.  

 

„Czas” 12 V 1920, nr 112, s.1.

Sponsorzy:

Muzeum Historii Polski Patriotyzm Jutra

Dofinansowano ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra”

Teksty prezentowane na niniejszej stronie są dostępne na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autorów tekstów.

Ilustracje, design: Stereoplan