Cele wojny na wchodzie

Adam Skwarczyński

Adam Skwarczyński

1886-1934, publicysta i działacz niepodległościowy, jeden z czołowych piłsudczyków.

I

Polska o celach wojny nie myśli.

Czas byłby nareszcie, by opinia narodu szerzej i przede wszystkim głębiej zainteresowała się sprawą celów wojny na wschodzie. Olbrzymia większość organów opinii tej oświadcza się za wojną; tylko prasa socjalistyczna podnosi głos swój przeciw. Spotyka się za to z głosami oburzenia, ale gdy o motywację chodzi – naprawdę wydaje się czasem, że głównym motywem jest zrobić im na złość, – wołać o wojnę dlatego, że socjaliści jej nie chcą.

Adam Skwarczyński

1886-1934, publicysta i działacz niepodległościowy, jeden z czołowych piłsudczyków.

Może by wreszcie dość było frazesów o woli i „mandacie” Ententy, dość pustych nastrojów krucjaty przeciw „bolszewizmowi”, dość dziecinnych sądów o „rdzennie polskim” Równie, Dyneburgu – a nawet Kijowie. Ci, którzy sądy takie wygłaszają, zaprawdę nie wiedzą co mówią!

Rząd celów wojny nie ogłasza. Może naprawdę jest skrępowany względami dyplomatycznej natury. Najpewniej jednak i w tej, jak w tylu zresztą innych kwestiach, zdania nie ma. Sejm dzisiejszy do określenia celów tych jest niezdolny. Sprawa utonęła w komisji, czy specjalnej podkomisji, a kluby zawiązujące się w „większość” w chwili tworzenia dzisiejszego gabinetu ułożyły pod tym względem formułę taką, którą słusznie potem wstydziły się ogłosić – bo, aby zadowolić wszystkich, w jednym zdaniu zamknęły wszystkie możliwe sprzeczności.

Naczelnik i wódz cele ma i widzi. Pewni są tego ci, co pod jego wodzą o niepodległość walczyli i dzięki tej pewności i ufności utrzymuje się moralność wojaka walczącego na froncie. Ci zaś, którzy niedawno oczerniali go wobec zagranicy jako… prusofila, a wobec kraju jako niebezpiecznego awanturnika, teraz udają również ufność, – lecz bez ustanku rzucają mu kamienie pod nogi: raz insynuując mu swe niedoważone pomysły, drugi raz ciasnym demagogicznym jakimś hasłem krzyżując jego szerokie posunięcia.

We wszelkich warunkach opinia narodu musi skrystalizować sobie pogląd na cele toczącej się wojny; tym bardziej w warunkach takich, jak nasze obecne. Dojrzeć muszą narodu tego wola i ambicje. Bo jeśli sejm i rząd świadomości tych celów nie mają, to dlatego, że nie ma ich naród. Bo jeśli administracja obszarów zajętych na wschodzie – jak o tym słyszymy co dzień – goni za małymi celami dbając o interesy klasy, ba! o interesy własnej kieszeni często – i zatraca wszelką myśl polityczną, – to dlatego, że naród nie narzuca jej celów wielkich z całym bezwzględnym rygorem karności moralnej. Cele wojny – wiemy o tym czy nie wiemy, chcemy tego czy nie chcemy – realizują się tam na każdym kroku przez sposób administrowania; jeśli naród nie narzuci celów ogólnych, narodowych, państwowych, – realizować się będą siłą rzeczy cele partykularne, klasowe, egoistyczne – i sprawa Polski na wschodzie zabagniona lub zgoła zaprzepaszczona zostanie na lata całe, albo na zawsze. Potrzeba ludzi, którzy by budowali, a nie psuli, którzy by byli świadomi i ideowi. I to nie tylko na naczelnych stanowiskach, ale właśnie na tych drobnych, które kształtującą się rzeczywistość bezpośrednio niejako mają pod ręką. A skąd ludzie cl wziąć się mają jeśli nie z szerokich sfer uświadomionego co do celów wojny narodu?

Naczelnik czynami swymi – od zajęcia Wilna i odezwy kwietniowej, do zajęcia Dyneburga i nawiązania łączności organicznej z Łotwą – rzuca idee szerokie, wskazuje linie kierunkowe rozwoju dziejowego polskich możliwości. Ale mimo wszystko, mimo indywidualność swą i siłę, musi on być wyrazem woli narodu, – woli tej świadomość i czynne napięcie o sile jego przedsięwzięć stanowić musi. Wedle dojrzałości, kierunku i napięcia tej woli, krystalizować on może w szczegółach wykonawczych rozmiar a nawet i jakość swych zamierzeń – sięgających w daleką przyszłość.

Sejm i rząd są funkcją woli narodu – i dostosować się do niej muszą. Jeśli skrystalizuje się ona, a rząd i sejm pozostaną, jak są dotąd, bez planu i bez celów, – pójdzie precz ten rząd, pójść będzie musiał i sejm także. Na miejsce ich przyjdą sejm i rząd takie, które staną się organem sprawnym i pewnym woli narodu – w wojnie kładącego podwaliny pod przyszłość swą i potęgę na długie lata i wieki.

II.

Federacja niepodległych narodów.

Od początku toczącej się wojny polskiej głosimy na łamach pisma naszego najgorętsze przekonania nasze o jej celach na wschodzie. Jesteśmy jednak głosem niemalże samotnym. Wokół nas albo milczenie, albo tanie hasła, rzucane nie dla sformułowania lub spopularyzowania tych celów, lecz dla stworzenia atutu partyjnej lub zgoła osobistej intrygi.

Od początku głosimy i uzasadniamy, jak na leży przez tę wojnę realizować cele naszego narodu i tym samem cele ogólnoludzkie.

Tak, ogólnoludzkie. Nie chowamy się z tym wcale pod korzec. Nie wstydzimy się bowiem wcale, że kochamy Polskę nie ciasną niesięgającą dnia jutrzejszego i horyzontu światowego miłością, która podobna jest do przywiązania, jakie stado ma dla swego żerowiska. Kochamy ją jako teren i organizację pracy nad sprawą ludzkości, nad sprawą doskonalenia społecznego współżycia i współdziałania ludzi, nad sprawą rozwoju dobra i potęgi człowieka. Wierzymy, że w impulsie najwartościowszej strony dziejów swych, w położeniu geograficznym kraju i strukturze duchowej i społecznej ludności posiada ona dane do wskazania i utorowania drogi nie tylko sobie, lecz pod wielu względami i całemu światu ludzkiemu. Że ona i tylko ona rzeczy te zrealizować, drogi utorować jest zdolna – i jeśli tego nie uczyni, zamknięte one zostaną dla całej ludzkości na zawsze.

Niepodległość wyzwolonych, demokratycznych narodów środkowo wschodniej Europy, scementowanych przez Polskę w federację – wysuwaliśmy zawsze jako cel polskiej polityki wschodniej. Jako plan polski, który przeciwstawiony tu być musi rosyjskiemu planowi podboju.

Dowodziliśmy, że zabezpiecza on najlepiej Polskę od Rosji, którą spycha do naturalnych jej granic i od Niemiec, które odgrodzone tym wałem od naturalnej sojuszniczki i terenu swej ekspansji – Rosji, porzucić będą musiały imperialistyczne zapędy i jeśli nie zmarnieć – to przekształcić się społecznie i duchowo. Okazywaliśmy, że w ten sposób najlepiej zabezpieczymy nasze mniejszości narodowe rozsiane daleko na wschód. Dziś jeszcze kilka argumentów.

Walka z Rosją, dziś Rosją bolszewicką, to walka o demokratyzację wschodu Europy. Tylko wojna może ją zmusić do ustąpienia na stałe z krajów bałtyckich, do wyrzeczenia się Litwy, Białorusi – i opuszczenia bogatej we wszelkie surowce Ukrainy. Co więcej, tylko wojną zmusić można Rosję do wprowadzenia u siebie demokracji. Bo stwarza się w okól niej demokratyczne z natury ich budowy społecznej państwa, których osłabiona nie będzie mogła podbić; a chcąc mieć dostęp przez nie do świata szukać będzie musiała do nich drogi przez porozumienie i upodobnienie się.

Wielka Rosja granicząca z nami, zarówno bolszewicka jak i reakcyjna, wzmacnia i u nas prądy wsteczne. Bolszewicka – drogą naturalnej reakcji, carska zaś przez wspólny interes panowania nad podzielonymi narodami pogranicznymi. Tak kiedyś podział Polski wzmacniał reakcję i obskurantyzm Austrii, Rosji i Prus. Federacyjne zaś współżycie Polski z narodami tymi gruntuje i w niej porządki demokratyczne, stwarzając nowy typ ujścia dla naturalnej ekspansji kulturalnej narodu, nie wymagając uciskania nikogo, ani u obcych ani u siebie. Młode, przeważnie chłopskie narody owe, skwapliwie strzec będą swych wewnętrznych wolności – i Polska im bardziej będzie miała ustrój demokratyczny, tym ściślej będzie mogła z niemi się złączyć, tym silniejszy wpływ na nie wywierać. W ten sposób federacja taka rozciągnie szeroko kulturalne wpływy polskie. Polska jako wzór i przewodnik, Polska jako organizatorka sięgnie nieporównanie dalej, niżby uczynić to mógł jakikolwiek zabór, który poza tym pociągając za sobą nieuchronną konieczność uwstecznienia rozwoju obniżyłby niesłychanie poziom kulturalny i podaż sił intelektualnych, a co za tym idzie rozpęd moralny Polski.

Ale wszelkie programy „aneksyjne” nie tylko pod tym względem są zgubne. Posługując się szumnie frazesami o rdzennie polskim Dyneburgu i Kijowie są w gruncie rzeczy zamaskowanymi programami wspólnej granicy z Rosją. I wobec tego tkwi w nich w gruncie rzeczy poczucie słabości i rezygnacja.

„Brać co się da – o resztę nie dbać” – formułowano to kiedyś takimi niemal słowami. Nie dbać o przyszłość, która dostawszy się w nie nasze, lecz w rosyjsko niemieckie ręce na wschodzie – niech nam przynosi co obce. Nie dbać o rolę naszą dziejową, byśmy tylko mieli nasze – owszem możliwie szerokie – żerowisko na dziś i najbliższe jutro. I nie dbać oczywiście o to, co się stanie z Estończykami, Łotyszami, Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami; spadnie nam z głowy ich los, ich przyszłość, ich może jakieś rozpaczliwe poczynania w pojedynkę, razem, lub z kim bądź. Byle dostali się poza nas, poza naszą troskę i odpowiedzialność. Najpewniej zajmie się nimi Rosja – a Rosja z natury dziejów przez długie czasy, a może i zawsze pozostanie czymś absolutnie poza nami, czymś obcym.

Taka rezygnacyjna postawa wobec sprawy ukrywa w sobie miazmaty zguby. Bo „jeśli nie oprzemy się silnie o Bałtyk, będą tamtędy ponad nasze głowy podawały sobie ręce Niemcy i Rosja – aby nad nami przejść do porządku. Jeśli nie przyczynimy się wszelkimi siłami do zbudowania Litwy, Białorusi, Ukrainy – i to zbudowania tak, jak tego wymaga sprawa naszego narodu i sprawa roli naszej dziejowej – będą gnieździły się tam ciągle wpływy i intrygi rosyjskie i niemieckie, tak jak to, widzieliśmy w czasie wojny, tak jak pamiętamy to dobrze z przed wojny.

Nad Polską – musi to uznać każdy, kto tylko szerzej i dalej chce spojrzeć – zawisnął wielki dylemat: błogosławieństwo, czy przekleństwo – sami na to w dziejach odpowiedzieć musimy. Albo Polska, na ogromnym tzw. Międzymorzu stojąc, musi być potężna, albo zakwestionowana jest racja jej bytu. Sami Międzymorza tego od morza Bałtyckiego po Czarne nie zajmujemy. Więc tylko zorganizowaną przez nas federacją stanowiącą całość swym życiem gospodarczym, ustrojem politycznym i społecznym i wspólnotą kultury wypełnić je możemy.

III.

Czy mamy siły?

Czy posiadamy dostateczny zasób sił do wykonania planów tak szerokich? – Oto pytanie prawdziwie tragiczne, które stawiać sobie musi każdy rozumiejący wielkość czasów.

Otwierają się przed Polską możliwości, otwierają się widoki, które raz na kilka wieków i to nie przed każdym staję narodem. Możliwości, które Polska raz chyba miała jedyny, za czasów zygmuntowskich. Bogata w doświadczenie historyczne z tamtych czasów wie ona, że niewyzyskanie ich zemścić się na niej może po raz drugi nie tylko na jej znaczeniu i potędze, ale wprost na jej bycie.

I w takim momencie pytać musimy z powątpiewaniem nieraz – czy mamy siły. Nie do obrony i wytrwania, – wytrwanie bywa trudniejsze, – lecz do rozwoju, i to w tak świetnych warunkach.

Tak; musimy pytanie to stawiać.

Bo wewnątrz państwa niedomaga na każdym kroku gospodarstwo, produkcja, finanse i przemysł, niedomaga aprowizacja, administracja pełna jest objawów niedołęstwa i nadużyć, tak w niej jak i w ogóle w życiu społecznym roi się od przykładów nadużyć i pasożytnictwa; a nade wszystko zamiast rozwijać się, zanika gdzieś coraz bardziej duch inicjatywy i ofiarności.

Bo z ziem zajętych na wschodzie, które terenem są urzeczywistniania tych planów, dochodzą bezustannie wiadomości o niedołęstwie, egoizmie klasowym i osobistym organów zarządzających, a fakty bezmyślnych nadużyć tak władz cywilnych jak i wojska powtarzają się bezustannie.

Ale od możności dania kategorycznej odpowiedzi na to pytanie decyzja uzależniona być nie może. Odpowiedź taka nigdy nie jest możliwą.

Rzeczy bowiem stające się nie dadzą się nigdy wyprowadzić bez reszty z już gotowych, jak figura łamigłówki z gotowych kamyków. Historia to nie geometria, ani też szkolne laboratorium fizyczne, gdzie dla uczniów powtarza się znane już i przewidziano z góry eksperymenty.

Każdy nowy czyn ludzki jest czymś irracjonalnym. Jest zapytaniem rzuconym przyszłości – i niouorganizowanemu jeszcze w ludzki sposób kłębowisku rzeczy i faktów. W czasach małych „zwyczajnych” dzieje się to niepostrzeżenie, w czasach wielkich dostrzec to powinien każdy.

Umiejętność rzucania takich czynów – zapytań to umiejętność zapładniania dziejów. Polega ona na czymś takim, co się da porównać z metodą wychowania, jaką przyroda stosuje do swych stworzeń, a życie do ludzi; przyroda każe nagle małemu ptakowi latać, życie –dorastającemu człowiekowi dawać sobie radę w świecie. Stawiają one w pewne położenie, w którem siły muszą się znaleźć, jeśli w ogóle ma dalej trwać życie.

Nikt nigdy z góry nie umiał odpowiedzieć, czy się czyn jakiś nowy uda, – bo uczynić tu trzeba jakby skok w przestrzeń nieznaną. Ani Kolumb, gdy ruszał na Atlantyk, ani Luter, gdy zaczynał reformację, ani Garibaldi, gdy zaczynał swą wojnę, ani Piłsudski, gdy pobierał decyzję 6-go sierpnia – nie umieli odpowiedzieć, ozy mają siły. Nie rozumowanie tu bowiem, ani obliczenie rozstrzyga, lecz intuicja i nakaz moralny.

Taki nakaz moralny znaleźć musi w sobie naród polski, by zadać dziejom, by zadać zwichrzonej rzeczywistości społecznej i politycznej na wschodzie to swoje zapytanie. Wojnę i towarzyszącą jej politykę musi tak prowadzić, by czynem tym postawić siebie samego i narody sąsiadujące z nim na wschodzie w takie położenie, by dla dania sytuacji odpowiedzi twierdzącej wydobyć z siebie musiały siły.

Kto mógł przewidzieć, że Piłsudski, samotny przed laty dziesięciu wygnaniec posiadający kilku, czy kilkudziesięciu współpracowników, będzie dziś naczelnikiem potężnego państwa – i prowadzić je będzie wśród najcięższych warunków mierząc się z mężami stanu, którzy siły swe przysposabiali w kilkudziesięcioletniej fachowej praktyce? Jednostka nad zwykłą miarę ludzką – powiecie – genialna? – A kto przed laty kilku posądzał skromnego studenta, chorążego zapasu armii austriackiej, Rydza Śmigłego, że dziś zajmować będzie na czele wojsk polskich i łotewskich Dyneburg, klucz sytuacji strategicznej i politycznej Wschodu Europy?

Kto po maturzyście rzeszowskim Kuli-Lisie spodziewał się, że za lat kilka dowodzić będzie batalionami, dawać sobie będzie radę w zawiłych sytuacjach politycznych, jakie miał w korpusie Dowbora? Dobieram nazwiska znane, ale każdy sam przykładów podobnych namnoży sobie bez liku – i to w rożnych, nie tylko wojskowych dziedzinach. – Jednostki, i to niezwykłe, bohaterskie? – A kto po kolejarzach polskich, – tych pozbawionych posad za okupacji, zatroskanych, a dziś już demoralizujących się i biorących łapówki – spodziewał się, że w listopadzie 18 r. w parę dni uruchomią koleje?

Ludzie ci i organizacje, zostali postawieni w położenie, w którem jasno wiedzieli całą duszą czego chcą – i uruchamiali wszystkie swe siły drzemiące lub bezużytecznie rozstrzelone, by spełnić swe dzieło.

Zastosujmy te żywe prawdy do oceny zagadnienia siły stojącego obecnie przed nami.

Siły w stanie potencjalnym, w stanie surowców niejako, – są. Są to bogactwa naturalne Polski, bogactwa urodzajnej Ukrainy, Białorusi. Są to duże dziesiątki milionów ludności Polski i owych narodów kresowych. Są to duże ilości inteligencji polskiej, tak tutejszej jak przede wszystkim kresowej, która dziś wykolejona kryje się gdzieś w mysich dziurach, szuka posad byle jakich, aby tylko przetrwać. Jest to i ta nie tak znów mała garść inteligencji ukraińskiej i białoruskiej.

Chodzi o to, aby te siły uruchomić. A uruchomi je jasno postawiony wielki cel, głęboko uświadomiony i odczuty.

Także i zdemoralizowanym dziś pracownikom administracji naszej na wschodzie każe on porzucić dzisiejsze małe, partykularne cele, podda ich pod rygor dyscypliny moralnej.

Zagadnienie siły jest kwestią moralną. Trzeba wyróść ponad siebie samego – wtedy zwyciężmy.

Sponsorzy:

Muzeum Historii Polski Patriotyzm Jutra

Dofinansowano ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra”

Teksty prezentowane na niniejszej stronie są dostępne na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autorów tekstów.

Ilustracje, design: Stereoplan