Najlepsze warunku techniczne posiada szpital Dzieciątka Jezus, urządzony po europejsku: wysokie i widne sale, przeznaczone każda na niezbyt wielką liczbę łóżek, znaczą liczbę tak zw. Separatek (na 2-3 chorych), łóżka wygodne, zasłane czyściutką bielizną, jadalnie przy każdej Sali dla lżej rannych lub na wyleczeniu, ale operacyjne i opatrunkowe według wymagań nowoczesnych i – co sprawia jak najmilsze wrażenie – mnóstwo kwiatów doniczkowych na oknach. Znajdując się w takich warunkach, ranni czują się jak gdyby w pałacu wyśnionym. Toteż pomimo bardzo ciężkich ran, żaden z nich nie skarży się, szybki powracając do zdrowia. Cisza idealna, sióstr miłosierdzia (szarytek) ani za wiele, ani za mało, tyle właśnie ile potrzeba. A każda wie sama, co ma czynić. Much – plagi zdrowych, a cóż mówić o chorych i rannych – nie widzieliśmy wcale. Zawdzięczać to należy idealnej czystości zarówno w salach, gdzie leżą ranni, jak i kuchniach. Resztki jedzenia nie przewalają się godzinami całymi na stolikach przy łóżkach rannych, na które z obrzydzeniem patrzy chory, a z żarłocznością pasą się muchy dokuczliwe.
W tych samych mniej więcej warunkach znajduje się szpital ujazdowski, aczkolwiek technicznie uposażony skromniej. Pod względem czystości, jak również ładu i porządku nie ustępuje szpitalowi Dzieciątka Jezus. Dużo świeżego powietrza i dzielny, o wszystkim wiedzący komendant szpitala, pułkownik dr Kamiński, stanowią tutaj czynnik najważniejszy.
W gorszych warunkach od oby poprzednich znajduje się szpital mokotowski, przy ul Nowowiejskiej: zbudowany wadliwie – sale ciągną się w amfiladzie, a przeto wszechwładne panowanie okropnych przeciągów. To też za otwarciem drzwi, do którejkolwiek sali, zrywa się natychmiast szalony orkan, zdolny unieść ze sobą łóżko wraz z rannym. Czystość i ład bez zarzutu oraz nadzwyczaj miła postać zawsze pogodnego zastępcy komendanta szpitala, kapitana dr Tomasza Krzyskiego, czynią na wszystkich jak najlepsze wrażenie. Much bardzo mało, widzi się je w przelocie.
Wrażenie polowego czyni szpital Mołodeczna, znajdujący się w ogromnym i ładnym gmachu szkół handlowych Zgromadzenia kupców m. Warszawy (przy ul. Prostej 12). Podziwiać należy pomysłowość komendanta szpitala, dr. Stanisława Machnickiego, który za pomocą skromnych środków, bez wielkiego rujnowania szkoły, miał zamienić klasy na sale dla rannych. Prowizoryczne jednak sale – operacyjna i opatrunkowa – domagały się stanowczo wyłożenia podłogi drewnianej linoleum, krew bowiem, spływająca ze stołu operacyjnego, wsiąka w podłogę, co nie jest rzeczą ani higieniczną, ani estetyczną. Koszt był niewielki (około 20.000 mk.): mogło było pokryć je miasto lub którakolwiek z instytucji.
Obsługę szpitala tego stanowią przeważnie jeńcy „bolszewicy”, sprawujący się doskonale i czujący się świetnie. Są to – jak zapewniał nas komendant szpitala – najlepsi pracownicy, spełniający bez szemrania wszystkie obowiązki, szczęśliwi, iż znaleźli się z dala od „raju” sowdepii. Pracują z piosenką wesołą na ustach.
„Kurier Warszawski”, 31 sierpnia 1920 r.