Społeczeństwo polskie i jego przywódcy musieli odnaleźć się w tym geopolitycznym i rewolucyjnym wyścigu. Łatwo spostrzec ciągłą zmianę w horyzoncie celów politycznych. Rok 1914 to dominujący postulat zjednoczenia w oparciu o jednego z zaborców, nawet niepodległościowy „od kołyski” Józef Piłsudski musiał przestawić się na pozytywizm środków i wejść w sojusz z krakowskimi stańczykami. Ten horyzont jednak zdołał się zdezaktualizować zanim wszedł w poważne stadium realizacji. Nową perspektywę wyznaczył Akt 5 listopada – tu już nie było mowy o autonomii, ale o niepodległości. Wraz z urealnianiem się programu suwerennego – a był to proces stopniowy, data 11 listopada ma charakter symboliczny – zasadniczego znaczenia nabierała kwestia granic, ram rozwoju życia narodowego. W tym obszarze akceleracja w skali mogła przyprawić o zawrót głowy. Rok 1916 to coś na kształt Księstwa Warszawskiego, w trzy lata później rozpoczęła się rozgrywka o testament Jagiellonów.
To podkreślenie tempa zmian w politycznym krajobrazie wojennej i powojennej Europy jest konieczne, aby zrozumieć, dlaczego neojagielloński federalizm Piłsudskiego nie posiadał szerokiego oparcia w społeczeństwie; dlaczego najambitniejszy program polskiej ekspansji od czasów Batorego był społeczeństwu polskiemu niejako narzucony metodą faktów dokonanych. Nie chodzi tu o istnienie dwóch geopolitycznych koncepcji (bo odmienność odnośnie kierunków prowadzenia polityki zagranicznej jest czymś naturalnym), ale o osamotnienie Piłsudskiego w realizacji wielkiego planu, o brak zakorzenienia w narodzie myśli politycznej, która w sposób naturalny operowałaby skalą imperialną. Biorąc pod uwagę intensywność zmian, nie trudno się dziwić, iż instynkt społeczny nie nadążał za tempem wyznaczonym przez historyczną akcelerację. Kluczowe momenty polityki ekspansji, tj. układ z Petlurą i wyprawa kijowska, wypracowane były, jak to ujął Stanisław Stroński, „poza prawidłową, choćby najoględniejszą stycznością z Sejmem”[1]. Tę postawę społeczeństwa i obozów politycznych dość gorzko scharakteryzował Michał Bobrzyński, który w Wskrzeszeniu Państwa Polskiego pisał: „Niejako tradycja historyczna, ale i żywotny interes Polski wskazywał jej drogę, po której poszedł Piłsudski. Nie znalazł zrozumienia w społeczeństwie polskim rozdwojonym przez doktrynę narodowo-demokratyczną. Przecenił jego siły. Polska, która zaledwie wyszła ze stuletniej niewoli, nie wyleczyła się z klęsk, jakich doznała w czasie I wojny światowej, nie skończyła jeszcze swej organizacji państwowej i wojskowej. Ta Polska nie znalazła ani ducha ani siły do podjęcia ze skutkiem wielkiego zadania, około którego obracały się dzieje przedrozbiorowe, a które zaciążyły niewątpliwie nad jej przyszłością”[2]. Stanisław Mackiewicz konstatował: „Za bitwę sierpniową [społeczeństwo polskie] dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską złorzeczyło Piłsudskiemu”[3].
Bobrzyński trafnie wytłumaczył samotność Piłsudskiego i narodowy deficyt chęci do wyzwań. Zwycięska wojna 1920 roku paradoksalnie nie została wygrana, ofensywa po zwycięstwie pod Warszawą i Niemnem ustała, a ten stan ducha znakomicie zobrazował kompromisowy kształt pokoju ryskiego. Mimo że wojna z bolszewikami zakończyła się dla obu stron walczących niejako w pół drogi, przez kolejne kilkanaście lat po stronie polskiej w czynnikach miarodajnych absolutnie nie myślano o ponownym otwarciu kwestii. Szybko utrwaliła się opisana przez Adolfa Bocheńskiego tzw. wielka polska iluzja, polegająca na mocnym przekonaniu o trwałości polskiej granicy wschodniej i pokojowym nastawieniu Sowietów[4]. Bolszewicy wykazali się większą przezornością i traktowali tzw. ład ryski jako prowizorium. Feliks Dzierżyński do końca swoich dni przestrzegał przed zagrożeniem ze strony Piłsudskiego i jego dojście do władzy w 1926 roku postrzegał jako przegrupowanie sił przed polską agresją na kraj bolszewików[5]. I bądź co bądź to Sowieci skorzystali z okazji do dopowiedzenia ostatniego rozdziału w relacjach z Polską, jaka nadarzała się przy okazji wojennej polityki Hitlera. Pamiętając o zwycięstwie roku 1920, trzeba zawsze być świadomym epilogu tych wydarzeń z 17 września 1939 i kwietnia 1940 roku.
Pytanie o polską autorefleksję nad wojną z lat 1919-1921 jest więc o tyle istotne, że stanowi ono ważny punkt do zrozumienia polskiego sposobu myślenia w decydującej rozgrywce mocarstw końca lat 30. Wbrew efektownym pozorom, klucz do naszej sytuacji leżał na wschodzie. Zignorowanie wschodniego zagrożenia zdeterminowało ciąg wydarzeń roku 1939[6], a ten krok wynikał ze specyfiki postrzegania pierwszego etapu konfliktu polsko-bolszewickiego u początków II Rzeczpospolitej.
Kiedy opadł bitewny kurz, chwycono za pióra. Szybko podjęto, w kontekście politycznym, dyskusje nad autorstwem zwycięstwa nad Wisłą[7], wojskowi zabrali się za spisywanie pamiętników, nawet w literaturze doczekano się kilku niezłych pozycji (np. S. Rembek, W polu). Jednak to, co jest istotne, to kwestia, jak przetrawiono wydarzenia z lat 1919-1920 w refleksji politycznej. Gdyż w przeciwieństwie do literatury wspomnieniowej, fabularnej czy stricte historycznej ten obszar posiadał znaczenie praktyczne. Pomijając ideowe konsekwencje porażki dla taktyki polskich komunistów skupionych pod sztandarami Komunistycznej Partii Robotniczej Polski[8], warto – z pewnym oczywiście uproszczeniem – wyszczególnić główne nurty postrzegania wojny polsko-bolszewickiej: endecki, imperialny i pokrewny mu prometejski oraz sanacyjno-rządowy. Te trzy narracje stanowiły niejako punkty sygnalizacyjne, pomiędzy którymi przeplatały się perspektywy innych obozów politycznych.
Perspektywa narodowców
Spojrzenie przedstawicieli obozu narodowego na wojnę polsko-bolszewicką, a szczególnie na traktat ryski było wewnętrznie zróżnicowane i zmieniało się w czasie, jednak niewątpliwie wyrastało ono z ideowych fundamentów stworzonych przez Romana Dmowskiego jeszcze w czasach pisania traktatu Niemcy, Rosja i kwestia polska z 1908 roku. W tym tekście Dmowski dokonał próby przeorientowania wektorów polskiej geopolityki. W związku z kluczowym antagonizmem występującym pomiędzy etnicznie rozumianym żywiołem polskim a niemieckim, wskazywał, że kwestia Kresów nie stanowiła istotnego pola dla tej rozgrywki. Podkreślał ponadto, że na terenach wschodnich element polski jest zdominowany przez inne nacje, co przy założeniach doktryny nacjonalistycznej czyniło z Kresów obszar leżący poza żywotnymi interesami narodu[9]. Dla uzasadniania swojej koncepcji autor Myśli nowoczesnego Polaka przywoływał symbol polski piastowskiej i otwarcie wskazywał, iż twierdza polskości leży nie na Kresach, ale nad Wisłą[10]. Z powyższych założeń, tj. uznania dynamiki i decydującego wpływu czynnika etnograficznego oraz orientacji antyniemieckiej, Dmowski i jego zwolennicy od samego początku konsekwentnie zwalczali wszelkie próby polityki federacyjnej, godzącej w fundamenty narodowej geopolityki.
Rok po zawarciu traktatu ryskiego, jeden z jego głównych architektów, Stanisław Grabski wskazał na wewnętrzny wymiar walki z roku 1920. Jego zdaniem: „Przebieg wojny 1920 rozstrzygnął spór, który przez dwa lata toczył się w sejmie i publicystyce naszej, czy należy dążyć do złączenia z Polską całej Białorusi i Ukrainy na podstawie federacyjnej, czy też podzielić je między Polskę a Rosję, na rzecz tego ostatniego rozwiązania. Okazało się kosztem olbrzymich strat w ludziach i materiale wojennym, że wojska nasze nie są w stanie utrzymać się na trwale na linii Dniepru. I jesienią 1920 r. rozumieli to już wraz z rządem wszyscy przywódcy stronnictw, że gdyby armia nasza powtórnie doszła do Dniepru, musiałaby na wiosnę 1921 r. znów cofać się bodaj na Bug”[11]. Grabski broniąc ustaleń traktatu ryskiego, ewidentnie unikał głębszej i krytycznej analizy zjawisk prowadzących do wojny, konstatując, iż historia swoim rozstrzygnięciem przyznała rację narodowcom.
Do podobnego argumentu odwołał się już ponad dekadę później Jan Mosdorf, pisząc, że „pod kopytami armii konnej runęła w pył idea federacji”[12]. Jednak lider ONR wskazywał ponadto na kluczowy mankament idei federacyjnej, tj. błąd o naturze strategicznej – brak wsparcia ze strony Ukraińców: „Ukraina – pisał – nie poparła Petlury, tak jak w wieku XVIII nie poparła Mazepy. I gdy Budionny dokonał swą konnicą rajdu głęboko na tyły wojsk polskich, zmuszając je do opuszczenia Kijowa – ludność ukraińska nie zareagowała powstaniem przeciw czerwonym”[13]. Na analogiczny „błąd intelektualny” federalizmu zwracał uwagę również publicysta narodowy starszego pokolenia Joachim Bartoszewicz, podkreślając niedojrzałość Białorusinów i Ukraińców, niezdolnych do stworzenia silnych organizmów politycznych, które mogłyby spełnić pożądaną rolę bufora[14].
Jedną z najbardziej kanonicznych krytyk prób realizacji federalizmu przez Piłsudskiego w 1920 roku można odnaleźć w pismach Jędrzeja Giertycha, który konsekwentnie trzymając się linii Dmowskiego, atakował nie tylko piłsudczyków, ale również Stanisława Grabskiego. Giertych daleki był od obwieszczenia triumfu idei inkorporacyjnej. W wywodach Giertycha zaprezentowanych w pracy z 1936 roku Tragizm losów Polski odnajdujemy kluczowe elementy dokonywanej przez obóz narodowy oceny wydarzeń z 1920 roku.
Giertych za punkt wyjścia dla postulatu optymalnej granicy na wschodzie przyjął tzw. linię Dmowskiego[15], zaprezentowaną przez autora Myśli nowoczesnego Polaka na konferencji wersalskiej, a uwzględniającą skład etniczny Kresów, tzn. te tereny, na których żywioł polski dominował. W związku z tym wojnę o granicę na wschodzie Giertych podzielił na dwie niejako fazy: pierwsza była de facto wojną o „linię Dmowskiego”, którą wojska polskie osiągnęły na przełomie lat 1919-1920; druga związana była z federacyjną polityką Piłsudskiego[16]. „Była jednak pewna różnica – pisał Giertych – między akcją w pierwszej i w drugiej fazie: w pierwszej fazie pracowano w imię przyłączania kresów do Polski – natomiast w drugiej fazie masa żołnierska wraz ze swymi bezpośrednimi dowódcami walczyła wprawdzie – z wiarą i zapałem – o to samo i nie przypuszczała nawet, aby cel wojny mógłby być inny, ale naczelne dowództwo (Piłsudski) walczyło o coś całkiem innego: o urzeczywistnienie programu „federacyjnego”, o utworzenie na kresach szeregu małych państewek”[17]. Zdaniem działacza Stronnictwa Narodowego tzw. linia Dmowskiego była optymalna ze względu na charakter demograficzny i, co więcej, mogła zostać zaakceptowana przez „czerwoną” Rosję. Zdaniem Giertycha wojna mogła skończyć się zimą, po przyjęciu propozycji rozmów pokojowych strony sowieckiej[18]. Giertych – podobnie jak Bartoszewicz – uparcie podkreślał, że to strona polska sprokurowała agresję sowiecką, gdyż sięgnęła po obszar, na którego utratę Rosja (niezależnie od ustroju) nie mogła sobie nigdy pozwolić, tj. po Ukrainę Nadnieprzańską[19]. „Interes narodowy polski – stwierdzał Giertych – przemawiał całkowicie za tym, aby skorzystać z prośby o pokój i pokój ten zawrzeć. Wszystko co było Polsce potrzebne na wschodzie, było już w naszym ręku, i traktat pokojowy byłby to uznał jako naszą własność”[20]. Federacjonizm Piłsudskiego był projektem niebezpiecznym. Giertych trzymał się ściśle paradygmatu etnicznego, jego zdaniem tworzenie sieci państw na wschodzie, w stosunku do których Polska czyniłaby pewne ustępstwa terytorialne, budowałoby de facto ramy dla wynaradawiania Kresów[21]. Oczywiście Giertych nie zapomniał również o naturalnym ciążeniu części tych państw w kierunku Niemiec, co pod względem geopolitycznym czyniłoby sytuację niezwykle trudną[22]. „Końcowym – pisał – rezultatem planów federacyjnych byłaby więc ostateczna i nieodwoływalna utrata ziem kresowych (nie wyłączając Małopolski Wschodniej) oraz przysporzenie Niemcom nowych sojuszników na wschodzie. A wynikiem bliższym i natychmiastowym – byłoby wplątanie się Polski w wojnę z Rosją”[23].
Autor Tragicznych losów Polski konsekwentnie opisywał dalszy ciąg wydarzeń – układ z Petlurą określając jako „oburzający”, a kampanię kijowską jako wielki błąd nie tylko polityczny, ale i wojskowy[24]. Polska akcja wywołała kontrakcję bolszewików, która zakończyła się pod polską stolicą. Odwrócenie karty nastąpiło tylko dzięki dwóm czynnikom: objęciu stanowiska szefa Sztabu Generalnego przez gen. Tadeusza Rozwadowskiego, który przejął, zdaniem autora, ciężar prowadzania wojny, oraz inspirowanej przez ruch narodowy nadzwyczajnej mobilizacji społeczeństwa, w celu obrony zagrożonej przez nierozwagę Piłsudskiego niepodległości[25]. Perspektywa Giertycha jest wyraźnie jednostronna, role bohaterów pozytywnych i jednoznacznie negatywnych zostały precyzyjnie naszkicowane. Nie wszyscy przedstawiciele obozu narodowego zachowywali tę stylistykę. Rok wcześniej Władysław Grabski opublikował Ideę Polski, gdzie Piłsudski, również w kontekście wojny z bolszewikami, prezentowany jest raczej w światłocieniach, a nie w jednoznacznie ciemnych barwach[26].
Giertych podjął jeszcze jeden ważny punkt dyskusji nad przeszłością, związany z traktatem ryskim. W roku 1933 Stanisław Grabski prowadził z Giertychem polemikę na łamach „Myśli Narodowej”, dotyczącą wypracowanego m.in. przez Grabskiego pokoju[27]. Giertych podkreślał, iż nie zrealizowano optymalnej linii Dmowskiego (co jego zdaniem osiągnięto by, gdyby Polskę reprezentował Dmowski), jednak mimo wszystko głównym winowajcą pozostawał Piłsudski i jego agresywna polityka z wiosny 1920 roku.
Obraz wyłaniający się z uwag Giertycha jest prosty: Piłsudski prowadził politykę jednoznacznie szkodliwą i niebezpieczną, której skutki zniwelował jak tylko mógł obóz narodowy.
Ogląd wojny polsko-bolszewickiej przez obóz narodowy z jednej strony był zdeterminowany kluczowym znaczeniem, jakie w doktrynie nacjonalistycznej posiadał czynnik etniczny; z drugiej zaś w dużej mierze ciążył nad tą oceną również bezpośredni konflikt polityczny. Należy jednak podkreślić, że z racji porzucenia przez piłsudczyków wszelkiej myśli już nie tyle o federacji, co nawet o aktywnej polityce wschodniej, spór ów nabierał charakteru czysto historycznego, roztrząsania bez konsekwencji.
Perspektywa imperialna
Jednak dla pewnych środowisk wydarzenia z 1920 roku nie były wyłącznie punktem odniesienia w sporze o historyczną zasługę, ale stanowiły istotny, może nawet kluczowy element dla formułowania aktualnych projektów politycznych. Można wskazać przynajmniej dwie grupy, dla których tradycja wojny z bolszewikami miała charakter wielce inspirujący. Z jednej strony była to grupa intelektualnych uczniów Władysława Studnickiego związanych z wileńskim „Słowem” i „Buntem Młodych”; z drugiej zaś ruch prometejski, kontynuujący wprost tradycje piłsudczykowskiej lewicy.
Dla konserwatystów z kręgu wileńskiego „Słowa” i „Buntu Młodych” konflikt z Rosją nie miał charakteru dwuetapowego, a wyprawa kijowska nie była wyrazem politycznej nadgorliwości i ambicji, jak to przedstawiał Giertych. Studnicki otwarcie wskazywał, iż konflikt był nieuchronny z przyczyn geopolitycznych, a pole kompromisu pomiędzy aspiracjami Polaków a rosyjskim imperializmem nie istniało[28]. „Konflikt zbrojny polsko-rosyjski 1919 r. – podkreślał Studnicki – rozpoczął się o ziemie wschodnie dawnej Rzeczpospolitej i był walką o nasze istnienie państwowe”[29]. Stanisław Cat-Mackiewicz w swoją narrację o polityce wschodniej Piłsudskiego wplatał już akcenty mocarstwowe[30]. Najpełniej swój pogląd przedstawił w wydanej w Londynie Historii Polski. W planie Piłsudskiego odnajdował dwa powiązane ze sobą cele: po pierwsze wsparcie rozbijania Rosji na możliwie najmniejsze organizmy państwowe; po drugie wzmocnienie Polski poprzez budowę państwa federalnego[31]. Mackiewicz, co ważne w tym kontekście, sprawnie oddalał etniczną perspektywę narodowców: odwracając tezę Giertycha, podkreślał on możliwość spontanicznej asymilacji, obliczonej jednak na okres długotrwały; stabilna potęga polityczna w regionie – zdaniem Mackiewicza – miała być elementem modyfikującym procesy etniczne[32]. Cat nieustannie posługiwał się analogią procesów polonizacyjnych szlachty litewskiej z czasów I Rzeczpospolitej – pytanie o ich akuratność de facto decyduje o rozstrzygnięciu sporu o racjonalność polityki wschodniej Piłsudskiego.
Charakterystyczne jest to, że o ile narodowcy szukali przyczyn klęski planów Piłsudskiego w niedojrzałości ewentualnych wschodnich sojuszników, o tyle Cat odwracał zagadnienie i podkreślał w pierwszym rzędzie brak gotowości społeczeństwa polskiego do podejmowania wielkich wyzwań. Ów deficyt wsparcia w dużej mierze spowodowany był – zdaniem Mackiewicza – działaniami ludzi związanych z narodową demokracją, m.in. Stanisława Strońskiego[33]. Redaktor wileńskiego „Słowa” wprawdzie wskazał na problem w postawie potencjalnych sojuszników, jednak zdecydowanie inaczej niż Giertych i Bartoszewicz rozkładał akcenty.
Interesująco Cat odniósł się do kwestii traktatu ryskiego. Rozpatrywał go nie tylko jako polityczny koniec polityki federacyjnej Piłsudskiego: tuż za rozdziałem pt. Traktat ryski jako przegrana Piłsudskiego umieścił fragment zatytułowany Sienkiewicz także przegrał traktat ryski[34]. Był to koniec, zdaniem Cata, wielowiekowej i naturalnej orientacji wschodniej w polityce polskiej, kierunku, który nie tyle dawał szanse budowy imperium, co w takiej konstelacji geopolitycznej był jedyną gwarancją przetrwania. Mackiewicz pisał: „zasadą polityki polskiej, położonej pomiędzy Rosją a Niemcami, musi być dążenie do stworzenia organizmu politycznego o sile równej albo Rosji, albo Niemcom. A tego etnograficzna Polska dać nie może”[35]. Ta ocena wojny polsko-bolszewickiej, którą Cat przeżył bezpośrednio na froncie, skłaniała do szukania możliwości rewizji kwestii wschodniej, poszukiwania czynników pozwalających ją ponownie otworzyć. Tym elementem, w opinii Cata, mogła być III Rzesza[36]. Nie da się właściwie zrozumieć całej orientacji proniemieckiej Mackiewicza z lat 30. bez tego kontekstu wschodniego.
Jednak ten element został rozwinięty najbardziej konsekwentnie w tekstach młodych publicystów związanych z redagowanymi przez Jerzego Giedroycia pismami „Bunt Młodych” (1933-1937) i „Polityka” (1937-1939), a w szczególności przez głównego teoretyka spraw zagranicznych grupy, Adolfa Bocheńskiego. Jedną z charakterystycznych cech przedwojennych pism Giedroycia było pomijanie elementów krytyki historycznej. Zagadnień przeszłości, o ile nie miały one bezpośredniego związku ze sprawami współczesnymi, nie roztrząsano. Wyjątek w tym względzie stanowiła sprawa wojny polsko-bolszewickiej, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii ukraińskiej i traktatu ryskiego. W wywiadach przeprowadzanych, głównie przez Mieczysława Pruszyńskiego, ze Stanisławem Grabskim czy Aleksandrem Ładosiem kwestia traktatu ryskiego była jedną z kluczowych. Wyraźnie jednak swoje stanowisko grupa „Buntu Młodych” wyraziła w 1934 roku, kiedy obchodzono rocznicę wyprawy kijowskiej i układu z Petlurą.
W artykule redakcyjnym konstatowano: „wyprawa kijowska staje się czymś potępionym bez dyskusji przez jednych, czymś wstydliwym, jakimś błędem, o którym lepiej nie mówić, dla drugich”[37]. Wbrew tym dwóm stanowiskom kojarzonym z opcją endecką i rządową, „Buntowcy” pisali o potrzebie nawiązania do tradycji kijowskiej: „koncepcja kijowska jest jedyną, która mogła dać niepodległość Ukrainie, a mocarstwowość Polsce”[38]. Stanowisko redakcji pogłębił Adolf Bocheński w tekście Wyprawa kijowska lekcją polityczną[39]. Paradoksalnie Bocheński, mimo że odniósł się wręcz entuzjastycznie do idei, która przyświecała wyprawie kijowskiej, spoglądał na nią raczej przez pryzmat błędów. W tym tkwił dydaktyczny sens tytułowej lekcji. Dla autora niepodważalnym paradygmatem była wschodnia orientacja geopolityczna. Już w swoim pierwszym traktacie poświęconym sprawie ukraińskiej, a szczególnie w Między Niemcami a Rosją, podkreślał, że kierunek ten wynikał z oceny polskich możliwości. Państwo niemieckie było monolitem, można podejmować próby jego pokonania, ale trwałe jego rozbicie nie było możliwe. Inaczej przedstawiała się sprawa ze Związkiem Sowieckim, który jako tygiel narodowy stwarzał perspektywę jego trwałego rozbicia, co z kolei likwidowałoby geopolityczne niemiecko-rosyjskie kleszcze[40]. Wedle Bocheńskiego kwestia ukraińska z racji swojej narodowej skali była najdogodniejszym narzędziem w rozbijaniu sowieckiej Rosji. Autor Między Niemcami a Rosją całkowicie popierał kierunek wyznaczony przez myśl Piłsudskiego w 1920 roku, jednak analizując błędy, starał się położyć pod realizację tej idei dogodniejsze fundamenty. Bocheńskiego interesowały zwłaszcza te błędy, które mogą zostać ponownie popełnione. Tutaj wskazał zdecydowanie na psychologiczne trudności w wypracowaniu sojuszu polsko-ukraińskiego, brak świadomości wspólnego interesu, dominację politycznej namiętności nad kalkulacją[41]. Zawarcie sojuszu – jego zdaniem – przyszło o 10 miesięcy za późno, ofensywa na Kijów mogłaby okazać się sukcesem w chwili, kiedy w rosyjskiej wojnie domowej panowała względna równowaga sił, kiedy wojska Denikina szły na Moskwę, a nie w czasie, kiedy „biała” armia cofała się na południe[42]. Co więcej wskazywał, że zanikał jeden z głównych fundamentów tamtego porozumienia, tj. antagonizm pomiędzy Ukraińcami galicyjskimi i naddnieprzańskimi[43]. Ten podział wśród Ukraińców zasadniczo osłabł i nie mógł być już atutem w polskich rękach. Bocheński dotknął problemu konfliktu polsko-ukraińskiego w Galicji, wskazując na brak na przełomie wieków ze strony polskiej prób porozumienia i prowadzenie działań na zasadzie raczej utrzymywania status quo niż wybiegania w przyszłość. Lata zaniedbań dały o sobie znać w 1918 i 1919 roku. Czołowy geopolityk „Buntu Młodych” konstatował, iż „niepodobna Ukraińców w granicach Rzeczpospolitej pozyskać wysuwaniem nadziei niepodległości nad Dnieprem. To są próby beznadziejne. Musimy myśleć o wytworzeniu stanu rzeczy, w którym by współdziałanie polsko-ukraińskie przestało być psychologiczną niemożnością. Sądzimy, że ten stan rzeczy nie da się osiągnąć pustą deklamacją, lecz raczej realną pracą w dziedzinie poparcia szkolnictwa, spółdzielczości oraz w dziedzinie stworzenia samorządu”[44]. To, co było konieczne teraz, z perspektywy planów, to przygotowanie gruntu pod strategiczne współdziałanie. Daleki był Bocheński od deklamowania przyjaźni czy braterstwa. Charakterystyczne w tym kontekście jest to, że podkreślał, iż w samej konwencji kwietniowej brak było wzmianki o federacji[45]. Nadawał on wydarzeniom z 1920 roku swoistą wymowę. Sojusz z Petlurą był przede wszystkim grą na rozbicie Rosji, nie zakładał, albo nie powinien zakładać, wedle Bocheńskiego, dalszego horyzontu, do którego ani społeczeństwo polskie, ani ukraińskie nie były przygotowane. Sprawna walka ze wspólnym wrogiem była czymś prostszym i realniejszym niż neojagiellońskie miraże[46]. Rolą Bocheńskiego w tym nurcie myśli geopolitycznej było sprowadzenie programu jagiellońskiego z poziomu sentymentu do poziomu realnego działania, uwzględniającego najprostsze, niekoniecznie wzniosłe, elementy psychologii politycznej. Spośród różnych środowisk sanacyjnych czy około sanacyjnych „Bunt Młodych” traktował wydarzenia z roku 1920 w sposób najmniej dogmatyczny i najbardziej twórczy, jego autorzy podtrzymywali kierunek, natomiast chcieli zmienić sposób jego realizacji. Tylko w świetle tych rozważań można właściwie ująć całą batalię „Buntu Młodych” i „Polityki” o właściwe relacje z mniejszością ukraińską jako wstęp do właściwego projektu geopolitycznego.
Prometeusz skowany, czyli tyrania status quo
Jednak pomiędzy powyżej zakreślonymi na mapie myśli politycznej punktami orientacyjnymi: endeckim i imperialnym, znajdował się trzeci punkt, być może najbardziej miarodajny dla sposobu myślenia elit rządowych lat 30., z pewnością odbijający się w ówczesnej polskiej polityce zagranicznej. W „Buncie Młodych” pisano o tych, dla których wyprawa kijowska jest „czymś wstydliwym”, w sposób nieco przerysowany, ale charakteryzujący stanowisko elit sanacyjnych, dla których w latach 30. tradycja roku 1920 roku stawała się bardziej świadomością kombatancką, a nie polityczną.
Aktualność sprawy wschodniej, a tym samym żywotność doświadczenia 1920 roku podtrzymywały przez cały okres działalności, uformowane tuż po traktacie ryskim, środowisko prometeistów[47]. Na łamach wychodzącego w latach 30. „Biuletynu Polsko-Ukraińskiego”, pisma związanego z Oddziałem II Sztabu Generalnego[48], w zbliżony sposób, co w kręgu środowiska „Buntu Młodych”, postrzegano znaczenie wydarzeń z lat 1919-1920, akcentując dodatkowo owe doświadczenie jako platformę zbliżenia z Ukraińcami[49]. Polscy i ukraińscy autorzy „Biuletynu” dochodzili do wniosku, jak pisze Marek Kornat, „że przejściowe koniunktury polityczne nie mogą przesłonić znaczenia wielkich idei, których oddziaływanie rozciąga się w czasie i nadaje „rytm historii”[50]. Głównym motywem pisma było ukazanie geopolitycznej wspólnoty losów[51]; wspólnoty traktowanej jako doświadczenie, ale i normatywny fundament. Włodzimierz Bączkowski pisał w 1937 roku: „mamy wyprawę kijowską jako fakt historyczny i wyprawę kijowską jako ideę. Idea wyprawy kijowskiej wyszła z dziejów roku 1920 czystsza i podbudowana doświadczeniem. Poczęła ona ponosić prawdziwe klęski dopiero w naszej polityce ukraińskiej po 1920 r.”[52] Ponadto Bączkowski zadawał szczere pytanie: „Od 1920 r. idzie wielka walka wielkiej legendy i turkuciów podjadków, „patriotycznych” pomniejszycieli Polski. Kto zwycięży? That is the question?”[53] Odpowiedź nadeszła szybciej, niż chyba się spodziewał. W niecałe dwa lata po tym artykule „Biuletyn Polsko-Ukraiński” przestał wychodzić. Okoliczności zamknięcia pisma są po dziś dzień niejasne[54], ale jego likwidacja pokazywała kolejny etap deprecjacji kwestii wschodniej wśród kręgów decyzyjnych.
W 1931 roku świeżo zdymisjonowany minister skarbu – później po śmierci Piłsudskiego jedna z najważniejszych osób w państwie – Eugeniusz Kwiatkowski wydał pracę zatytułowaną Dysproporcje, w której widać chęć wysłania doświadczenia roku 1920 do politycznego skansenu. Kwiatkowski pisząc o konflikcie z bolszewikami, charakteryzuje go jako pewien paradoks, w wyniku którego strona polska upatrywała w Sowietach kontynuatorów dawnej imperialnej Rosji, a Sowieci spoglądali na Polskę jako kapitalistyczną reakcję. Dowodził: „Polska w r. 1920 zerwała się do wojny z Rosją carską, Rosją, kontynuującą politykę podziałów i niewoli, politykę porozumienia z Prusami na jej zgubę, Rosją Suworowa i Paskiewicza, Hurki i Apuchtina, Eulogjusza i Puryszkiewicza, W. Ks. Mikołaja i hr. Bobrińskiego, Sowiety zaś przy wrzawie haseł komunistycznych ruszyły do boju z widmem agresywnego kapitalizmu, czyhającego jak im się wydawało na ich zgubę dla odbudowania caratu i nacjonalizmu (…) Ileż jednak paradoksu zamyka się w tej wojnie rewolucyjnej Rosji przeciwko niepodległej Polsce i Polski przeciwko rewolucyjnej Rosji!”[55]. Dla przyszłego wicepremiera de facto konflikt z bolszewikami był swoistym nieporozumieniem, skoro główny spór geopolityczny Polska jego zdaniem zawsze rozgrywała z zachodnim sąsiadem. To wzajemne niezrozumienie było istotą problemu. Zresztą Kwiatkowski deprecjonował cały program federacyjny, pisząc, iż kwestia państw buforowych była drugorzędna. Coś, co dla interpretacji endeckiej i imperialnej oraz prometejskiej było kluczowe dla zrozumienia dawnych wydarzeń (niezależnie od pozytywnego czy negatywnego naświetlenia), tutaj całkowicie zanikało. Uwagi Kwiatkowskiego dobrze ilustrowały kierunek zmian w dyskusji o wojnie 1920 roku i jej obecności w pamięci społecznej – stawała się ona heroicznym epizodem, ale politycznie skończonym. Nie przypadkiem w 1937 roku Tadeusz Kutrzeba dopominał się o pamięć i właściwe miejsce dla wyprawy kijowskiej. Stwierdził z wyrzutem: „…w piętnastą rocznicę naszych zmagań na Ukrainie i następnie na Wołyniu i Podolu publicystyka polska milczała, zamiast społeczeństwu i wojsku przypomnieć przeżyte wydarzenia. Nie milczała jednak prasa sowiecka…”[56].
***
Rozkazem nr 126 z 4 sierpnia 1923 roku minister spraw wojskowych generał Stanisław Szeptycki ustanowił dzień 15 sierpnia 1920 roku oficjalnym świętem Wojska Polskiego. W II Rzeczpospolitej rocznicę tę obchodzono z wielką pieczołowitością. Nic dziwnego. Był to symbol zwycięstwa nowo powstałego państwa nad wojskami bolszewickimi, reprezentującymi nie tylko ideologię komunistyczną, ale także ponad dwustuletnią tradycję rosyjskiej mocarstwowości. Jednak nie da się nie zauważyć, że wraz z fetowaniem „zwycięstwa” bądź też „cudu” nad Wisłą, gubiono jego polityczny sens, a ten był ściśle związany z wcześniejszą wyprawą kijowską i wielką rywalizacją młodych organizmów politycznych o panowanie nad wschodnią częścią kontynentu. Pozostały symbole, ale polityczna treść uleciała. Być może taki stan rzeczy wydawał się konieczny. Od końca lat 20. Związek Sowiecki w sposób imponujący dla wielu dokonywał przebudowy w kierunku stworzenia na gruncie dawnego państwa carów społecznego i politycznego monolitu. Porozumienie Polaków z Ukraińcami, wychodzące poza wymuszone wzajemne znoszenie się, stawało się, nie bez winy polskiego rządu, abstrakcją. W polityce zagranicznej panowała prowizoryczna doktryna równowagi. Powrót do idei roku 1920 wiązał się z rozbiciem całego dotychczasowego układu przynajmniej w tej części kontynentu. Jednak lata 30. to nie czas spontanicznego chaosu lat 1918-1920; to już nie czasy rewolucji, Freikorpsów, plebiscytów, ale okres istnienia potężnych machin politycznych. Skruszenie tego układu wymagało już nie tyle kawaleryjskiego rozmachu i improwizacji, ale potężnej siły. Nic dziwnego, że niektórzy konserwatyści marząc o dokończeniu rozdziału z 1920 roku, spoglądali z nadzieją za naszą zachodnią granicę, upatrując w III Rzeszy potencjalny „taran” w rozbijaniu politycznego węzła gordyjskiego Europy Środkowej i Wschodniej (Studnicki, Cat-Mackiewicz, Bocheński).
Jednak politycznych spadkobierców duumwiratu Petlura – Piłsudski pozostało niewielu. Jeśli nie podzielano optyki narodowców, to chętnie kijowską porażkę skrywano za zwycięstwem warszawskim, a pokój ryski przyjęto za definitywne rozstrzygnięcie sprawy wschodniej. Tak powstała wielka polska iluzja, kluczowa dla zrozumienia oczywistego i brzemiennego w skutkach zignorowania przez czynniki dyplomatyczne i wojskowe zagrożenia płynącego z uczestnictwa Sowietów w układzie geopolitycznym Europy.
[1] M. Pruszyński, Tamci, Warszawa 1992, s. 89.
[2] M. Bobrzyński, Wskrzeszenie Państwa Polskiego. Szkic historyczny, t. 2, Kraków 1925, s. 154-155.
[3] S. Mackiewicz, Historia Polski od 11 listopada do 5 lipca 1945 r., Londyn,[bdw], s. 146.
[4] A. Bocheński, Wytyczne polskiej polityki zagranicznej, „Bunt Młodych” 3 (1934), s. 2.
[5] Zob. m.in. Pismo Feliksa Dzierżyńskiego do Gienricha Jagody o zadaniach GPU w związku z przewrotem majowym z 25 czerwca 1926, [w:] Przewrót majowy 1926 roku w oczach Kremla, red. B. Musiał, Warszawa 2009, s. 270-271.
[6] Zob. np. M. Kornat, Polska 1939 roku wobec paktu Ribbentrop-Mołotow, Warszawa 2002, s. 405-413.
[7] Spór ów dobrze relacjonuje i analizuje Mieczysław Pruszyński w swojej pracy Dramat Piłsudskiego. Wojna 1920, Warszawa 1994, s. 185 i n.
[8] K. Trembicka, Między utopią a rzeczywistością. Myśl polityczna Komunistycznej Partii Polski (1918-1938), Lublin 2007, s. 101 i n.
[9] R. Dmowski, Niemcy, Rosja i kwestia polska, Wrocław 2013, s. 145.
[10] Tamże, s. 142, 146.
[11] S. Grabski, Uwagi o bieżącej historycznej chwili Polski, Warszawa 1922, s. 70, 71.
[12] J. Mosdorf, Wczoraj i jutro, Warszawa 2012, s. 134.
[13] Tamże.
[14] J. Bartoszewicz, Zagadnienia polityki polskiej. Wybór pism, red. K. Kawalec, Kraków 2016, s. 165.
[15] Na wschodzie tzw. linia Dmowskiego przewidywała granice wysunięte dalej na wschód, niż ta osiągnięta w traktacie ryskim. Polska wedle Dmowskiego winna posiadać m.in. ziemię kemieniecko-płoskirowską, ziemię słucką, ziemię drysieńską, ziemię iłłuksztańską, południowe Inflanty oraz okolice Kowna.
[16] J. Giertych, Tragizm losów Polski, Pelplin 1936, s. 313.
[17] Tamże.
[18] Tamże, s. 314.
[19] Tamże, Tragizm losów…, s. 319; J. Bartoszewicz, Zagadnienia polityki…, dz. cyt., s. 317.
[20]J. Giertych, Tragizm losów…, dz. cyt., s. 320
[21] „Gdyby prócz Litwy i Łotwy powstały i inne, projektowane przez Piłsudskiego twory państwowe, a przede wszystkim Ukraina, gdyby Wilno należało do Litwy, gdyby na ziemiach należących obecnie do Polski, władza państwowa (nie polska, tak jak dzisiaj, ale ukraińska, litewska czy białoruska) z natury rzeczy zaczęła się opierać nie o żywioł polski, lecz o ludność ruską, białoruską, litewską a może także i żydowską – w tych nowych państewkach, mimo ich „federacji” czy sojuszu z Polską, stałoby się to, co widzimy dziś na Litwie, czy pod Dyneburgiem: jeśli nie Lwów i Wilno, to w każdym razie Tarnopol, Nowogródek i Grodno zaczęłyby wyglądać tak, jak dziś wygląda Kowno, Poniewież, Wiłkomierz, Dyneburg czy Iłłukszta” (tamże, s. 317).
[22] „Jasną jest rzeczą, że państewka kresowe, nawet gdyby istotnie były ściśle z Polską sfederowane, w miarę jakby się utrwalały i nabierały sił, zaczęłyby dążyć do pozbycia się niezbyt im miłej polskiej opieki. A wtedy w myśl zasady, że „sąsiad mego sąsiada jest moim przyjacielem” – poszukałyby skuteczniejszego oparcia w Berlinie. Mimo klęski wojennej Niemiec, program traktatu brzeskiego urzeczywistniłby się w całej pełni” (tamże, s. 317).
[23] Tamże.
[24] Tamże, s. 320-321.
[25] Tamże, s. 327.
[26] Władysław Grabski pisał m.in.: „Piłsudski był wprawdzie entuzjastycznie przyjmowany przez całą ludność w Warszawie, gdy wracał spod Kijowa, ale wspomnienie to nie mogło być krzepiące na duchu, bo wkrótce opinia społeczna zaczęła w przerywaniu frontu i cofaniu się pod Warszawę widzieć skutki właśnie marszu na Kijów. Czy opinia ta miała rację, jest to sprawa sporna, ale czy najwięksi nawet wodzowie nie popełniają błędów. (…). Piłsudski błąd spod Kijowa, o ile w ogóle miał on miejsce, naprawił pod Warszawą” (Idea Polski. Wybór pism, red. P. Koryś, Kraków-Warszawa 2016, s. 16).
[27] Zob. szerz. Przemysław Jastrzębski, „Myśl Narodowa” 1921-1939. Studium politologiczno-prasoznawcze, Warszawa 2012, s. 117-121.
[28] W. Studnicki, Pisma wybrane, t. 2, Toruń 2001, s. 154.
[29] Tamże, s. 155.
[30] S. Mackiewicz, Kropki nad i. Dziś i jutro, Kraków 2012, s. 212.
[31] Tegoż, Historia Polski…, dz. cyt., s. 118, 121.
[32] Tamże, s. 121-122.
[33] Cat pisał: „Stroński specjalnie obrzydzał Polakom wyprawę kijowską. Dwa razy dziennie pisywał artykuły w swojej „Rzeczpospolitej” i zawsze o Kijowie. Z wyprawy kijowskiej tak dalece zrobił synonim polityki socjalistycznej, iż można było wywnioskować, że Bolesław Chrobry płacił składki do kasy socjalistycznej i posiadał legitymację partyjną z numerem” (tamże, s. 125).
[34] Tamże, s. 150.
[35] Tamże, s. 152.
[36] O proniemieckiej orientacji „Słowa” zob. szerz.: J. Sadkiewicz, „Ci którzy przekonać nie umieją”. Idea porozumienia polsko-niemieckiego w publicystyce Władysława Studnickiego i wileńskiego „Słowa” (do 1939), Kraków 2012.
[37] Redakcja, Rocznica kijowska, „Bunt Młodych” 8 (1934), s. 1.
[38] Tamże.
[39] A. Bocheński, Wyprawa kijowska lekcją polityczną, „Bunt Młodych” 8 (1935), s. 3-4.
[40] Zob. F. C. [Adolf Bocheński], Sprawa ukraińska jako problem międzynarodowy, Warszawa i in, 1934; A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Kraków-Warszawa 2009.
[41] A. Bocheński, Wyprawa kijowska…, dz. cyt., s. 3-4.
[42] Tamże.
[43] Tamże.
[44] Tamże.
[45] Tamże.
[46] Zob. np. A. Bocheński, Aktualność idei jagiellońskiej, „Bunt Młodych” 2 (1937), s. 3-4.
[47] Zob. m.in. B. Światłowski, Prometejska racja stanu. Źródła i dzieje ruchu prometejskiego w II Rzeczpospolitej, „Poliarichia” 2 (2014), s. 149-180; P. Libera, Ewolucja w ruchu prometejskim, [w:] Ruch prometejski i walka o przebudowę Europy Wschodniej (1918-1940), red. M. Kornat, Warszawa 2012, s. 219 i n.
[48] M. Kornat, O polsko-ukraiński dialog polityczny. Idee programowe „Biuletynu Polsko-Ukraińskiego” (1932-1938), [w:] Giedroyc a Ukraina. Ukraińska perspektywa Jerzego Giedroycia i środowiska paryskiej „Kultury”, red. M. Semczyszyn, M. Zajączkowski, Warszawa 2014, s. 33.
[49] Tamże, s. 44.
[50] Tamże, s. 45.
[51] Tamże, s. 46.
[52] W. Bączkowski, Wyprawa kijowska (w drugą rocznicę zgonu Wielkiego Marszałka), „Biuletyn Polsko-Ukraiński” 20 (1937), s. 220.
[53] Tamże.
[54] M. Kornat, O polsko-ukraiński…, dz. cyt., s. 56 i n.
[55] E. Kwiatkowski, Dysproporcje. Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej, Kraków 1931, s. 181, 182.
[56] T. Kutrzeba, Wyprawa kijowska 1920 roku, Warszawa 1937, s. 7.