Rzym czy Moskwa

Stanisław Grabski

Stanisław Grabski

Stanisław Grabski

1871-1949, publicysta i polityk narodowej demokracji.

W końcu 1917 r. partia bolszewicka w Rosji liczyła 45 585 członków. Z tej liczby 35 154 przystąpiło do partii w 1917 r., i co najmniej połowa tych 35 tysięcy uznała się za bolszewików już po przewrocie październikowym. W rzeczywistości więc około 30 tysięcy bolszewików zdobyło w październiku 1917 r. władzę w Petersburgu i Moskwie i w ciągu dwóch miesięcy podbiło całą Wielką Rosję, a w styczniu i lutym 1918 roku również Ukrainę.

Stanisław Grabski

Stanisław Grabski

1871-1949, publicysta i polityk narodowej demokracji.

Nie było prawie miasta, którego by nie musieli oni zdobywać siłą zbrojną. Nigdzie ludność nie oczekiwała przyjścia ich z utęsknieniem. Wszędzie się ich bano. Wszędzie próbowano się przed nimi bronić. Ale wszędzie zwyciężali bolszewicy.

Kto nie patrzał na to z bliska – z trudem może zrozumieć to tak szybkie zawojowanie olbrzymiego imperium rosyjskiego przez garść prowadzonych przez Żydów sekciarzy, wzbudzających zarówno wśród inteligencji jak ludu rosyjskiego – odrazę.

Osobiście byłem w szeregu wielkich miast rosyjskich: w Petersburgu, Moskwie, Kijowie, Charkowie, właśnie w chwili zajmowania ich przez bolszewików, lub w parę dni po ich zajęciu.

I stwierdzić muszę: wszędzie zwyciężali oni bardzo niewielkimi siłami. W Petersburgu walczyło czynnie po ich stronie nie więcej jak 20 do 30 tysięcy uzbrojonych robotników i zbuntowanych żołnierzy. To samo było też w Moskwie. Kijów zdobyła „armia” bolszewicka licząca 8 tysięcy bagnetów. A w Moskwie było dwa razy więcej samych tylko oficerów dawnej armii cesarskiej, niż wynosiły zdobywające Kreml siły bolszewickie. Również w Kijowie było w chwili zajęcia go przez bolszewików przeszło 10 tysięcy oficerów. Wszyscy oni byli stanowczymi wrogami bolszewików. I równie stanowczymi ich wrogami byli wszyscy kupcy, właściciele domów, olbrzymia większość urzędników, studentów, cały wierzący, religijny ogół Rosji.

Ale w Petersburgu i Moskwie walczyli z bolszewikami tylko uczniowie szkół wojskowych i legia kobieca, a w Kijowie trzy do czterech tysięcy „wolnych kozaków” Petlury.

Wszędzie ogromna większość wojska ogłaszała swą „neutral-ność”. Nie przeszkadzało to jednak bolszewikom następnie oficerów tych „neutralnych” oddziałów rozstrzeliwać tysiącami.

Tę bierność ogółu rosyjskiego w październiku 1917 r. można by tłumaczyć powszechnym zniechęceniem do Kiereńskiego i zaskoczeniem przez przewrót bolszewicki ludności Petersburga i Moskwy.

Ale reszta miast rosyjskich wiedziała zawsze na kilka czy kilkanaście dni naprzód, że zbliżają się wojska bolszewickie, miała czas na zorganizowanie odporu – i nigdzie go nie zorganizowała. Nigdzie nie zorganizowali się choćby oficerowie i studenci, kupcy, urzędnicy, właściciele domów, wierzący prawosławni – choć wiedzieli, że bolszewicy rozstrzeliwują oficerów, więzią patriotów, mordują księży, profanują cerkwie, rabują sklepy, nakładają olbrzymie kontrybucje na właścicieli domów, fabryk, konfiskują zapasy pieniężne w bankach.

I nie zdarzyło się ani razu, by zespolił się szereg miast, choćby jedna gubernia dla obrony przed bolszewikami.

Zwycięski ich pochód przez Rosję w końcu 1917 i początku 1918 r. poprzedzał strach. Ale ten strach nie budził siły odporu – jeno paraliżował jeszcze bardziej wolę ogółu społeczeństwa rosyjskiego. Im kto bardziej się odgrażał na bolszewików, gdy byli daleko – tym głośniej deklarował swą neutralność, gdy się zbliżali.

A każde nowe zwycięstwo powiększało szeregi „czerwonej armii”. Bo bolszewicy rozumieli nieskończenie lepiej od liberałów rosyjskich duszę żołnierza rosyjskiego. Od pierwszej chwili wprowadzili do swych oddziałów surowszą jeszcze niż była w armii cesarskiej dyscyplinę. Ale za to pozwalali rabować ile kto chciał, „burżujów”. A każdy, kto miał złoty zegarek, czy futro, albo pieniądze – na które przyszła ochota „czerwonogwardziście” – to był oczywiście „burżuj”… W wojskach zaś rządu tymczasowego ponad oficerami stały „komitety żołnierskie”, ale rabować nie było wolno. Toteż wojska te, bez wyjątku niemal, były neutralne, dyskutowały, ogłaszały rezolucje potępiające bolszewików – ale nie biły się.

Czemu jednak nie potworzyły się z oficerów, inteligencji i wierzącego ludu ochotnicze oddziały, które by stawiły czoło bolszewikom?

Toć w odmęcie rewolucji bolszewickiej Polacy, Czesi, Serbowie potrafili sformować dywizje i korpusy, które choć na obczyźnie, bez żadnego oparcia o ludność miejscową, długi czas walczyły skutecznie i przeciwko bolszewikom i przeciwko Niemcom jednocześnie.

Bo dusza społeczeństwa rosyjskiego jest zupełnie odmienna od duszy narodów europejskich. W Rosji nie było nigdy samorządu cechów, gildii kupieckich, stanu mieszczańskiego, rycerskiego i duchownego, wasali, posiadających pełną autonomię pod warunkiem wypełnienia tylko swych lenniczych wobec suwerena powinności, sejmów stanowych i parlamentów, legalizujących dekrety królewskie, uniwersytetów, posiadających wolność nauczania, niezależnego od władzy monarszej kościoła.

Europa średniowieczna była uszeregowaniem hierarchicznym coraz szerszych i coraz wyższych samorządów. I gdy w XVII i XVIII wieku władza monarsza zniosła stopniowo w Europie zachodniej przywileje stanowe, stany zespoliły się w narody, które zażądały dla siebie szerszego, niż miały poprzednio stany, udziału w rządach państwem. Naturalną koleją rzeczy z samorządów stanowych średniowiecznej Europy wyrósł pod koniec XVIII i w początku XIX stulecia parlamentaryzm zachodnio-europejski.

Rosja natomiast była zawsze rządzona despotycznie. Jej ustrój państwowy był oparty na wzorach państwa mongolskiego, któremu przez dwieście lat z górą od 1221 po 1480 podlegali książęta ruscy. Był on uszeregowaniem samowładztw despotycznych, zależnych jedne od drugich. Najwyższym samowładcą był car, od Piotra Wielkiego zwący się imperatorem. Ale każdy urzędnik dworu carskiego, zarządca prowincji, dowódca wojskowy był również w zakresie władzy udzielonej mu przez cara samowładcą, któremu podlegali znów mniejsi samowładcy. Każdy wobec niższych był despotą, wobec wyższych niewolnikiem.

Toteż w Rosji, mimo pozorów europejskiej cywilizacji, wprowadzonych przez Piotra Wielkiego, nie wytworzył się naród. Na oznaczenie pojęcia narodu język rosyjski nie ma nawet własnego słowa. Rosyjskie słowo: „naród”, oznacza lud. Bo też naprawdę w Rosji istniał obok państwa tylko lud, to jest masa podległej władzy państwowej, nie posiadającej własnej zbiorowej woli, ani nawet myśli – ludności.

Gdy nie stało władzy, która by nakazała ludności tej walkę przeciwko bolszewikom – ludność sama z siebie odporu im nie dawała, choć ich wyklinała. A okrucieństwa bolszewików nie wywoływały przeciwko nim buntu. Przeciwnie, utwierdzały w masach ludu strach przed nimi i poszanowanie ich władzy, od wieków w Rosji strachem rządzącej. „Bijot – znaczit praw” (bije – a więc ma rację) mówi rosyjskie przysłowie. Bolszewicy bili niemiłosiernie. Więc mieli w Rosji rację.

Jest u nas wielu ludzi, którzy rozumiejąc, że bolszewicy zdobyli władzę nad Rosją tylko wskutek tej niewolniczej bierności społeczeństwa rosyjskiego, mówią: bolszewizm możliwy jest tylko w Rosji, w Polsce nie zapuści on korzeni, nie opanuje władzy państwowej, nie ma powodu obawiać się go u nas zbytnio; bolszewicy mogą co najwyżej wywołać w Polsce zamieszki; ale wszelką próbę rewolucji bolszewickiej zdusiłoby natychmiast samo społeczeństwo.

Niestety historia dała dużo już przykładów, jak fatalnie wychodziły narody i państwa na nadmiernej pewności siebie i lekceważeniu sił wroga.

Lekceważenie siły wywrotowej agitacji bolszewickiej jest nadzwyczaj niebezpieczne.

To prawda, że bolszewicy tak łatwo, stanowiąc sektę ledwo trzydziestotysięczną, ujarzmić mogli siłą orężną i terrorem sto trzydzieści milionów ludności tylko w Rosji, że nic podobnego nie byłoby możliwe w krajach zachodnio-europejskich.

Ale jeśli prawdą jest, że od przytknięcia zapałki zajmie się sterta słomy, a nie spali się dom murowany – to nie znaczy, że nie można podpalić domu murowanego za pomocą zapałki, gdy się wewnątrz domu wyleje na podłogi i meble kilka litrów nafty.

Obecnie Trzecia międzynarodówka to już nie garść trzydziestu tysięcy fanatycznych sekciarzy, to potężna organizacja, rozporządzająca siłami całej despotycznie przez bolszewików rządzonej Rosji, i która może na agitację rewolucyjną w Polsce przeznaczyć więcej pieniędzy, niż może wydawać ich Polska na całą swą służbę bezpieczeństwa publicznego.

O tym nie wolno nam zapominać ani na chwilę. I nie wolno nam również zapominać ani na chwilę, że agitacja bolszewicka Trzeciej międzynarodówki uderza na Polskę i uderzać będzie ciągle, nieustannie, z tą samą, nigdy nie słabnącą siłą, jak uderza na wybrzeża lądów fala burz morskich. Głupstwem byłoby budować dla ochrony przed zalewem morza tamy, które wytrzymają kilka zaledwie jego uderzeń. Tamy morskie buduje się tak, by wytrzymały napór burz najsilniejszych, bo nie czas wzmacniać je dopiero, gdy burza już szaleje i przybiera na sile ponad zwykłą miarę.

Tak samo nie czas będzie brać się do wzmocnienia odporu przeciwko rewolucyjnemu spiskowi bolszewickiemu – gdy wybuchnie już on u nas. Kto odkłada walkę z rewolucją do chwili jej wybuchu – ten z góry już przegrał. Bo go spisek rewolucyjny zaskoczy.

Naród rozumny nie czeka na wybuch rewolucji; ale cały wysiłek swój kieruje ku temu, by do wybuchu jej nie dopuścić i tłumi agitację wywrotową w zarodku. A jeśli te zarodki lęgną się co dzień, czy też co dzień są z zagranicy rozsiewane po kraju, to je co dzień na przestrzeni całego kraju niszczyć trzeba.

Walka z agitacją rewolucyjną Trzeciej międzynarodówki tylko wtedy będzie skuteczna, gdy będzie prowadzona równie planowo, konsekwentnie i wytrwale jak planowo, konsekwentnie i wytrwale Trzecia międzynarodówka prowadzi swoją robotę.

Bo bolszewicy ani na chwilę nie przestali dążyć do wszechświatowej rewolucji, w pierwszym rzędzie do rewolucji w Polsce.

Wynika to z samej istoty leninizmu.

Treścią jego najistotniejszą jest walka z całą zachodnio-europejską cywilizacją, opartą na prawie rzymskim i moralności chrześcijańskiej. […]

Bez szerokiego nawrotu patriotycznej inteligencji a z nią i młodzieży szkół wyższych do pracy kulturalno-oświatowej i społeczno-gospodarczej nie wytworzymy siły zdolnej stale, co dzień na wszystkich jednocześnie polach naszego życia cywilizacyjnego walczyć skutecznie z rozkładową i wywrotową agitacją agentów Trzeciej międzynarodówki.

Bo bolszewicy – to nie partia tylko – to sekta nienawiści całej naszej zachodniej rzymskiej cywilizacji chrześcijańskiej.

Więc nie zmogą ich tylko stronnictwa. Pobici na wiecach, czy przy wyborach – bolszewicy cofają się do swych zalążków fabrycznych, żołnierskich, uczniowskich, przywdziewają na się maskę opiekunów bezrobotnych, sekciarzy, obrońców mniejszości narodowych, apostołów czystości ruchu kooperatywnego…

Więc czynna obrona Polski przed rewolucyjną ofensywą moskiewskiego Kominternu musi nieustannie umacniać wszystkie podstawy naszej kultury religijnej, prawnej, moralno-społecznej i narodowo-państwowej.

A nie umacnia się podstaw kultury na wiecach i w organizacjach wyłącznie partyjnych, lecz twórczą pracą społeczną wśród mas ludowych.

Szeroki nawrót inteligencji patriotycznej do pracy społecznej jest konieczny dla zwycięstwa nad rosnącym we wszystkich niemal warstwach narodu pesymizmem, niewiarą w lepszą przyszłość i na podłożu tego pesymizmu i tej niewiary szerzącą się coraz bardziej agitacją bolszewicką.

A zwyciężyć musimy.

Wobec dziejowego pytania: Rzym czy Moskwa – Polska nie może pozostać neutralną. Bo nie pozwoli nam być neutralnymi, choćbyśmy sami chcieli, – Komintern.

Oczywiście, szaleństwem byłoby myśleć o zbrojnym odwecie za uprawianą u nas przez Trzecią międzynarodówkę agitację wywrotową.

Ale samobójczą neutralnością jest traktowanie partii komunistycznej na równi z innymi stronnictwami, tolerowanie tak zwanej „ideowej propagandy komunistycznej” jako dozwolonej i legalnej „wymiany zdań”.

Sekta, która dla siebie ustanawia w państwie, którym rządzi, „monopol legalności” – nie ma żadnego prawa żądać swobody swych przekonań w państwach, których całą cywilizację stara się zniszczyć przemocą i rewolucyjnymi knowaniami.

Najważniejszą rzeczą, którą mają obecnie do zrobienia stronnictwa umiarkowane, stojące na gruncie narodowym i katolickim, dla obrony Polski przed Kominternem – to jak najśpieszniejsze przeprowadzenie ustawy antykomunistycznej.

Jest ona potrzebna nie tylko po to, żeby ułatwić działanie organom bezpieczeństwa publicznego.

Choć wiara w państwo została ostatnimi czasy silnie zachwiana w masach ludowych – to jednak olbrzymia jeszcze większość włościan i robotników nie poda ręki jawnym wrogom Polski.

Otóż trzeba, żeby wszyscy w Polsce wiedzieli, żeby im to jasno, wyraźnie powiedziało prawo, że każde współdziałanie z sektą bolszewicką, z agentami Kominternu – to wspomaganie nieubłaganego wroga Polski, to zbrodnia zdrady stanu.

A jeszcze gorszą neutralnością jest obojętność ogółu warstw posiadających i oświeconych na to, co się dzieje wśród robotników i instytucji robotniczych.

Komuniści odnieśli tak wielkie zwycięstwo przy wyborach do kasy chorych w Warszawie przede wszystkim wskutek zupełnego zlekceważenia tych wyborów przez inteligencję. Nie tylko inteligencja nie poszła do głosowania osobiście, nie zajęła się ona nawet tym, by poszła głosować służba domowa, pracownicy biurowi, ci wszyscy, na których warstwy oświecone mają jeszcze duży wpływ moralny.

A każde zwycięstwo komunistów nie tylko daje im w ręce ośrodki wpływów, – stwarza ono dla nich nader skuteczną reklamę. Powodzenie zawsze przyciąga, niepowodzenie zniechęca i odstręcza.

Nakazem instynktu samozachowawczego jest stała czujność wszystkich organizacji i stronnictw narodowych i katolickich, by wszędzie, gdziekolwiek komuniści jawnie wystąpić mogą, czy to przy wyborach, czy na wiecach, demonstracjach spotkało ich niepowodzenie. Pozostawianie walki z nimi tylko stronnictwom robotniczym, a szczególnie Polskiej Partii Socjalistycznej – jest wielkim błędem.

I trzeba w tej walce pamiętać, że bolszewicy z rzadka tylko uderzają jawnie zwartym szykiem, a najczęściej działają zamaskowani przez swe forpoczty.

Bezskuteczna będzie walka z bolszewizmem, gdy tolerować się będzie przygotowującą siły dla ich ostatecznego już ataku agitację, podważającą poszczególne podstawy naszej cywilizacji.

Nieraz, gdy zwracałem uwagę na bolszewicką agitację pewnych ludzi, odpowiadano mi: „ależ – to dobry Polak, nie bolszewik – tylko ma takie dziwaczne zapatrywania na rodzinę… na wychowanie dzieci, albo – tylko nienawidzi Kościoła… tylko zwariowany jest na punkcie rządów chłopsko-robotniczych…”

Być może, raz na dziesięć razy jest to nieświadoma forpoczta bolszewizmu. Ale dziewięć razy na dziesięć robotą tą kieruje jakiś agent Kominternu.

Kto toleruje obok siebie tego rodzaju „dziwaczne poglądy”, nie reaguje na nie czynnie, nie stara się propagandę ich unieszkodliwić wszelkimi środkami, którymi rozporządza, – grzeszy wobec narodu i Kościoła lekkomyślną neutralnością.

I trzeba o jednym jeszcze pamiętać: czekać z przeciwdziałaniem agitacji bolszewickiej, podkopującej wiarę, moralność chrześcijańską, rodzinę, naród, państwo, Kościół – do chwili, gdy już skutki agitacji tej zaczną się wyraźnie ujawniać, – to z góry sprawę przegrać.

Bo w kim raz została zachwiana wiara, osłabiona miłość Ojczyzny, kto uznał już za przesąd obowiązki dzieci wobec rodziców i rodziców wobec dzieci, w kim raz już głos sumienia został zgłuszony przez głos zawiści i pożądań zmysłowych – tego niełatwo przekonać, by się wyrzekł tych pożądań.

Więc trzeba nie odpierać propagandę bolszewicką – ale ją atakować. Trzeba rozwinąć taką propagandę antybolszewicką, uświadamiającą o niebezpieczeństwach wywrotowej akcji sekty bolszewickiej, jej nienawiści Chrystusa i Polski, sposobach i skutkach jej panowania w ZSRS – by odruchową odpowiedzią każdego uczciwego człowieka na propagandę bolszewicką było: „apage satanas” [precz szatanie – przyp. red.].

Tylko przez równoczesny szeroki nawrót inteligencji do pracy kulturalnej dla umacniania zachwianej wiary w Polskę, pilne zwracanie uwagi wszystkich świadomych Polaków i katolików na agitację forpoczt bolszewickich, czynne ich na każdym miejscu zwalczanie, łączne wszystkich rozumiejących niebezpieczeństwo bolszewickie organizacji występowanie, by nie dopuścić do żadnego na żadnym polu triumfu komunistów, uchwalenie przez Sejm ustawy antykomunistycznej i dobrze zorganizowaną propagandę antybolszewicką – obronimy Polskę przed spiskiem Trzeciej międzynarodówki i zapewnimy Polsce spokój na granicy wschodniej, tak konieczny wobec wzmagającej się agresywności Niemiec.

Bo rząd ZSRS będzie szanować granice Polski dopóty, dopóki będzie wiedział, że w razie najścia na Polskę spotka się z takim samym jak w 1920 r. odporem całego narodu – najszerszych mas ludowych.

Gdyby jednak poczuł on, że agitacja Kominternu siłę tego odporu już podkopała – nie zawaha się pchnąć swych wojsk przeciw Polsce. A na tę chwilę czekają Niemcy.

Najsilniejszym umocnieniem naszych granic w tej chwili – to obrona wewnętrznej spoistości i siły moralnej narodu, którą systematycznie, przy pomocy olbrzymich zasobów materialnych, czerpanych z eksploatacji stu przeszło milionów nieszczęsnego, niewolniczego ludu rosyjskiego, podkopuje moskiewski Komintern sekty bolszewickiej.

Więc warunkiem koniecznym utrzymania odzyskanej niepodległości jest zwycięstwo w duszy ludu polskiego Rzymu nad bolszewicką Moskwą.

 

 

* * *

 

Stanisław Grabski (1871-1949) – ekonomista, publicysta i polityk narodowej demokracji, profesor uniwersytetów we Lwowie, Krakowie i Warszawie. Urodził się 5 kwietnia 1871 r. w Borowie nad Bzurą. Był współzałożycielem PPS, z której jednak wystąpił w 1901 r., wiążąc się z obozem narodowym, w którym przez lata był czołową postacią, uchodząc za przedstawiciela umiarkowanego jego skrzydła. Od 1905 r. zasiadał we władzach Ligi Narodowej, zaś od 1907 r. Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, w 1919 r. zakładał Związek Ludowo-Narodowy. W II RP Grabski był posłem (1919-1927) i ministrem wyznań religijnych i oświecenia publicznego w rządach W. Grabskiego i W. Witosa. Po przewrocie majowym wycofał się z życia politycznego, zdystansował się także od radykalizujących się nurtów obozu endeckiego. W czasie wojny początkowo po aresztowaniu przez władze sowieckie przebywał w obozie na terenie ZSRS, następnie po uwolnieniu udał się do Anglii, gdzie przewodniczył Radzie Narodowej (1942-1944). Po powrocie do kraju (1 lipca 1945) wszedł w skład KRN, będąc jej wiceprzewodniczącym (1945-1947). Ustąpił po sfałszowanych wyborach 1947 r. i poświęcił się pracy akademickiej na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zmarł 6 maja 1949 r. w Sulejówku. Główne dzieła: Zarys rozwoju idei społeczno-gospodarczych w Polsce (1903), Rewolucja (1921), Naród a państwo (1922), Kryzys myśli państwowej (1927), Ekonomia społeczna (1927-1929), Myśli o dziejowej drodze Polski (1944).

 

Prezentowane fragmenty pochodzą z pracy Rzym czy Moskwa, Poznań-Warszawa-Wilno-Lublin 1927, s. 97-104, 138-144.

Sponsorzy:

Muzeum Historii Polski Patriotyzm Jutra

Dofinansowano ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra”

Teksty prezentowane na niniejszej stronie są dostępne na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autorów tekstów.

Ilustracje, design: Stereoplan