Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920 – alternatywy i konsekwencje? (Głos w ankiecie dwumiesięcznika „Arcana”)

Jan Jacek Bruski

Jan Jacek Bruski

Jan Jacek Bruski

Wykładowca Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor m.in. książek Petlurowcy. Centrum Państwowe Ukraińskiej Republiki Ludowej na wychodźstwie, 1919-1924 (2000) i Miedzy prometeizmem a Realpolitik. II Rzeczpospolita wobec Ukrainy Sowieckiej 1921-1926 (2010).

Sternicy polskiej polityki popełnili w 1920 r. katastrofalny w skutkach błąd. Tym błędem nie było jednak podjęcie przeciw bolszewickiej kampanii, lecz jej przedwczesne wstrzymanie.

Jan Jacek Bruski

Jan Jacek Bruski

Wykładowca Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor m.in. książek Petlurowcy. Centrum Państwowe Ukraińskiej Republiki Ludowej na wychodźstwie, 1919-1924 (2000) i Miedzy prometeizmem a Realpolitik. II Rzeczpospolita wobec Ukrainy Sowieckiej 1921-1926 (2010).

Jestem przekonany, iż wyprawa kijowska (a szerzej  –  koncepcja przebudowy stosunków wschodnioeuropejskich, której ta wyprawa była elementem) stanowiła jedyną w ówczesnych warunkach szansę zagwarantowania Rzeczypospolitej stabilnego, niepodległego bytu państwowego.

Krytycy polityki obozu belwederskiego podnosili i podnoszą do dziś, iż   należało zaakceptować propozycje pokojowe, wysuwane przez Kreml od końca 1919 r. Pogląd ten podziela również większość badaczy zachodnich, zajmujących się problematyką wojny polsko-radzieckiej. U schyłku 1919 r.  –  twierdzą oni  –  bolszewicy gotowi byli trwale uregulować stosunki ze swym zachodnim sąsiadem, rozbuchane ambicje mocarstwowe Polski przekreśliły jednak możliwość ziszczenia się pokojowego scenariusza. Zadziwia żywotność tego schematu, który powielany jest w kolejnych monografiach naukowych i wypowiedziach publicystów, mimo iż przeczą mu ujawniane raz po raz świadectwa źródłowe. Dane o koncentracji wojsk radzieckich na i froncie zachodnim, plany operacyjne ze stycznia 1920 r. zakładające uderzenie Armii Czerwonej na Polskę, enuncjacje przywódców bolszewickich z tego samego i nieco późniejszego okresu, mówiące o konieczność zniszczenia państwa, które zagradza drogę pochodowi rewolucji  –  iluż trzeba dowodów, by przekonać się, że „ofensywa pokojowa” Kremla była jedynie zasłoną dymną?

Pojawia się, rzecz jasna, kolejne pytanie. Chociaż bolszewicy szykowali się do „skoku na Zachód”, może mimo to warto było jednak zawrzeć z nimi taktyczne porozumienie? Dysponować układem, w którym Rosja Radziecka zrzekałaby się znacznej części Ukrainy i Białorusi, a następnie dokument ten wygrywać na arenie międzynarodowej  –  w stosunkach z Ententą i „białymi” Rosjanami? Ustawić się w dogodnej propagandowo pozycji ofiary bolszewickiej agresji i liczyć, że zmusi to mocarstwa zachodnie do interwencji w naszej obronie? Moim zdaniem są to kalkulacje iluzoryczne. Jedynym efektem podpisania wiosną 1920 r. układu z bolszewikami byłoby zdemobilizowanie i moralne rozbrojenie polskiego społeczeństwa. Czy traktat wytyczający wschodnią granicę Rzeczypospolitej znaczyłby cokolwiek, gdybyśmy siłą nie byli w stanie tej granicy utrzymać? Czy po 17 września 1939 r. znaczył coś dla zachodnich aliantów traktat ryski? A jeśli mowa o interwencji Ententy: czy istotnie Polsce  –  ofierze nie sprowokowanej napaści Sowietów  –  pośpieszyłyby latem 1920 r. z odsieczą dywizje francuskie lub brytyjskie? Bardzo w to wątpię.

Zastanówmy się nad jeszcze jedną ewentualnością. Załóżmy  –  ignorując wszelkie przeczące tej tezie fakty  –  że oferta pokojowa bolszewików była szczera. „Czerwoni”, wyczerpani walką na frontach wojny domowej, rzeczywiście potrzebowali wytchnienia, czasu na konsolidację wewnętrzną i odbudowę kraju. Grupa radykałów w łonie RKP(b) nadal marzyła wprawdzie o podjęciu rewolucyjnej krucjaty, w praktyce górę wzięła jednak pragmatyczna linia „budowania socjalizmu w jednym kraju”. Konflikt polsko-radziecki wygasa zatem wiosną 1920 r. Jeśli przyjmiemy nawet, iż ten optymistyczny scenariusz był możliwy, czy możemy faktycznie założyć, że osiągnięte porozumienie z Sowietami stałoby się wartością trwałą? Wydaje się to mocno wątpliwe. Dzieje Rosji Radzieckiej i ZSRR przekonują, iż wszelkie układy pokojowe i pakty o nieagresji traktowane były przez bolszewików zawsze w sposób identyczny  –  jako swego rodzaju antrakty, taktyczne „pieriedyszłd”. Strona polska, odrzucając na początku 1920r. ofertę pokoju, nie mogła, rzecz jasna, dysponować wiedzą o przyszłości, analiza dotychczasowych posunięć Kremla wystarczała już jednak, by wyciągnąć właściwe wnioski. Materiału do przemyśleń musiał dostarczać przede wszystkim koniunkturalny stosunek bolszewików do traktatu brzeskiego. Zarówno do niemieckiego kontrahenta tego układu, jak i  –  może przede wszystkim  –  do niepodległej Ukrainy, uznanej pod naciskiem państw centralnych. Niezależnie od tego, czy w Kijowie rządzili lewicowi radykałowie spod znaku URL, czy arcykonserwatysta Skoropadski, celem bolszewików pozostawało to samo  –  zsowietyzowanie i ponowne wciągnięcie Naddnieprza w orbitę podległości Moskwie. Toczące się przez cały rok 1918 rokowania dyplomatyczne miały jedynie uśpić czujność ukraińskiego partnera, za którego plecami przygotowywano w tym czasie domową rewoltę i szeroko zakrojoną interwencję zbrojną z zewnątrz. Polska, która zawarłaby pokój, nie złamawszy wcześniej militarnej siły bolszewików, musiała liczyć się z podobnym losem.

 Często wskazuje się, iż za zaangażowanie w chimeryczne kombinacje wschodnie zapłaciła Rzeczypospolita rezygnacją z szeregu znacznie istotniejszych dla niej interesów na zachodzie. Moim zdaniem jest to rozumowanie niesłuszne. Nie istniało żadne iunctim pomiędzy operacjami militarnymi na wschodzie a ograniczeniem możliwości polskiej akcji dyplomatycznej w Paryżu czy Londynie. A tylko na drodze dyplomatycznej walczyć można było przecież o korzystniejsze uregulowanie spornych spraw z Niemcami. Z uzależnienia polskiej polityki na tym odcinku od mocarstw zachodnich (a zarazem ze swobody, jaką posiadała ona na odcinku wschodnim) świetnie zdawał sobie sprawę Józef Piłsudski, który w lutym 1919 r. przekonywał swojego współpracownika: „W tej chwili Polska jest właściwie bez granic i wszystko co możemy w tej mierze zdobyć na zachodzie to zależy od Ententy i o ile zechce mniej lub więcej ścisnąć Niemcy. Na wschodzie to inna sprawa […], tu są drzwi, które się otwierają i zamykają i zależy, kto i jak szeroko siłą je otworzy”.

Jako przykład fatalnych konsekwencji wdania się w „awanturę kijowską” często podaje się przegrany w krytycznych dniach walk z armią Tuchaczewskiego plebiscyt na Warmii i Mazurach. Exemplum to jednak nie najszczęśliwsze. Druzgocące dla Polski wyniki głosowania w ograniczonym tylko stopniu mogły być rezultatem ówczesnej sytuacji wojennej. Realnieje oceniając, skonstatować musimy nikłość propolskich sympatii na spornym terenie. Plebiscyt przeprowadzany w bardziej dla Rzeczypospolitej sprzyjających warunkach przynieść mógł (być może) zyski terytorialne w postaci kilku czy kilkunastu (poza Działdowem) gmin nadgranicznych. W wymiarze strategicznym nie miałoby to jednak najmniejszej wagi. Drugoplanowe znaczenie miała zresztą również (chociaż bolesna!) utrata Zaolzia, będąca rzeczywiście konsekwencją „podbramkowej” sytuacji Polski w lipcu 1920 r.

Powiedzmy sobie wyraźnie: rozstrzygnięcia, które naprawdę ważyły o losach Rzeczypospolitej, zapadały na wschodzie. By wyrwać się z geopolitycznego uścisku rosyjsko-niemieckiego, Polska wykorzystać musiała moment osłabienia wschodniego sąsiada i wesprzeć wysiłki nierosyjskich peryferii  –  w pierwszym rzędzie Ukrainy  –  zmierzające do wyrwania się spod kurateli Moskwy. 1 to niezależnie od tego, czy nowo powstałe organizmy państwowe połączyłyby się więzami federacji (konfederacji, sojuszu) z Rzeczpospolitą, czy też nie.

Niestety, atuty, którymi dysponowaliśmy w tym rozdaniu, nie zostały w pełni wykorzystane. Źle rozegrana została przede wszystkim kluczowa karta ukraińska. Konstytuująca sojusz polsko-ukraiński umowa z kwietnia 1920 r., znana potocznie jako układ Piłsudski-Petlura, była niewątpliwie krokiem w dobrym kierunku, połowicznym jednak i późno poczynionym. Strona polska zwlekała z jej zawarciem, czekając aż odpowiednio „zmiękczony” kontrahent (był nim, pamiętajmy, rząd już wówczas de facto emigracyjny!) przystanie na wszelkie podyktowane mu przez silniejszego alianta warunki. Ukraińskie kierownictwo na czele z atamanem Symonem Petlurą zdeterminowane było wiosną 1920 r., by do przymierza z Rzeczpospolitą doprowadzić za wszelką cenę, zdając sobie sprawę, iż alternatywą jest bezwarunkowa kapitulacja przed bolszewikami. Poczynione wobec Polaków koncesje poderwać jednak musiały jego autorytet. Odbiło się to później na przebiegu kijowskiej kampanii. Polski dyktat (zwłaszcza w kwestiach terytorialnych) sprawił też, że niewielu było prawdziwych entuzjastów sojuszu. Większość ukraińskich niepodległościowców traktowała go jako krok konieczny, ale raczej z punktu widzenia taktyki niż długofalowej strategii. Ambiwalentne uczucia naddnieprzańskich patriotów dobrze ilustruje wypowiedź jednego z przedstawicieli dyplomatycznych Dyrektoriatu: „Ukraińcy nie uznają polsko-ukraińskiego układu z 22 kwietnia za ostateczny. Po katastrofie Armii Ukraińskiej w listopadzie ubiegłego roku (…) Petlurze nie pozostało nic innego, jak wejść w sojusz z Polakami. W każdym wypadku coś dobrego musi wyniknąć dla Ukrainy z obecnej polskiej ofensywy: „Albo Polacy zwyciężą  –  wtedy będziemy mieli małe państwo, które będzie przynajmniej cieszyć się pokojem  –  albo polska armia zostanie pokonana  –  i to będzie najlepsze rozwiązanie kwestii polskiej z punktu widzenia polityki ukraińskiej”.

Polskie wojska, wkraczające na Prawobrzeże wraz z sojuszniczymi oddziałami Petlury, oczekiwały masowego poparcia, erupcji uczuć patriotycznych wśród Ukraińców. Spotkały się jednak z nieufnością, apatią, niewiarą w sukces. Czego można było się jednak spodziewać po społeczeństwie sterroryzowanym, żyjącym od trzech lat w warunkach chaosu i permanentnej wojny domowej? Elementem, który mógł przesądzić o zwycięstwie. byli Ukraińcy z galicyjskiego „Piemontu”. Warto przypomnieć, iż w szczytowym okresie wojny z Polską potrafili oni zmobilizować bitną, blisko stutysięczną armię. Zachodni Ukraińcy nienawidzili jednak Petlury  –  bodaj czy nie mocniej niż „polskich okupantów”  –  za zrzeczenie się przezeń obszarów za Zbruczem. Czy istniało wyjście z tej patowej sytuacji? Być może. Wymagało ono jednak po stronie polskiej przywódcy o olbrzymiej charyzmie i żelaznej woli. który narzuciłby społeczeństwu niełatwą, wymagającą wyrzeczeń, wizję. Charyzmy i siły woli nie sposób Józefowi Piłsudskiemu odmówić, Marszalek nie posiadał jednak  – jak się zdaje  –  spójnej, konsekwentnej wizji rozwiązania kwestii ukraińskiej. Sympatyzując z aspiracjami niepodległościowymi Ukraińców i aktywnie je wspierając, nie potrafił mimo wszystko uwolnić się od postrzegania problemu ukraińskiego w sposób anachroniczny, od swoistego szlacheckiego paternalizmu rodem z czasów I Rzeczypospolitej. Bezpodstawnie zakładał też, iż Polska może odgrywać rolę protektorki Ukrainy, a równocześnie bezkarnie okrawać jej terytorium.

Pozyskać „Haliczan”  –  co moim zdaniem było w stanie zaważyć na wyniku starcia z bolszewikami  –  można było chyba tylko jedną metodą, z pewnością niezwykle trudną do zaakceptowania dla polskiej opinii. Ukraińców w Galicji Wschodniej należało w roku 1919 bezwarunkowo pobić, po czym natychmiast zagwarantować im rozległą autonomię, tworząc w przyszłości ze spornej prowincji rodzaj polsko-ukraińskiego kondominium. Piłsudczykom zabrakło jednak śmiałości, by podobną koncepcję, primo, głośno sformułować, secundo  –  przeforsować.

Drugim krytycznym momentem, w którym ich energia i wyobraźnia zawiodły, były rokowania pokojowe w Rydze. Ukraińscy sojusznicy oczekiwali na zdecydowane poparcie przez Polaków sprawy dopuszczenia przedstawiciela URL do obrad, liczyli, że z polską pomocą uda się wymusić przynajmniej częściowe wycofanie oddziałów radzieckich z terytorium Ukrainy. Wbrew pozorom nie były to rachuby księżycowe. Dzisiaj już wiemy, jak poważnie osłabiona była strona bolszewicka w październiku 1920 r. i z jaką natarczywością domagał się Lenin natychmiastowego podpisania preliminariów pokojowych. Posiadanej przewagi Polacy nie wykorzystali jednak, idąc na zbyt poważne kompromisy podczas rokowań, m.in. uznając na samym wstępie za partnera rozmów marionetkową Ukrainę Radziecką. Nie miał wątpliwości, jak ocenić to postępowanie Tadeusz Hołówko, gdy pisał: „opuściliśmy, zdradziliśmy Petlurę w Rydze”. Dodajmy  –  zdradziliśmy, zaprzepaszczając własne najżywotniejsze interesy państwowe. Zupełnie inaczej mogłyby potoczyć się losy II Rzeczypospolitej, gdyby polscy delegaci wykazali przy stole obrad większą nieustępliwość, a działania wojenne przeciw bolszewikom nie zostały zbyt wcześnie zawieszone. Kontynuowanie ofensywy z pewnością nie osłabiłoby polskich pozycji przetargowych, w sprzyjających zaś okolicznościach  –  zdaję sobie sprawę z ryzyka podobnych spekulacji  –  mogło doprowadzić do finału, który przepowiadał cytowany już Hołówko: „[…] tylko dwa tygodnie dalszej wojny i wojska [ukraińskie] byłyby w Kijowie, i Joffe zgodziłby się prowadzić rokowania wspólnie z nami i delegatami Petlury, uznałby niepodległą Ukrainę, gdyż chodziłoby mu wówczas o ratowanie samego bytu bolszewików”.

Stało się jednak inaczej. Ryski traktat pokojowy stanowił bodaj największą porażkę życiową Józefa Piłsudskiego. Był też porażką Polski. Sankcjonując podział ziem ukraińskich i białoruskich, oznaczał fiasko próby zbudowania strefy bezpieczeństwa u wschodnich granic Rzeczypospolitej. Jedynie powstanie podobnego buforu, złożonego z wyemancypowanych państw narodowych, mogło uchronić Polskę przed zagrożeniem rosyjskim i zapewnić trwały pokój. Układ zawarty w Rydze pokoju takiego nie gwarantował, trudno uznawać go było zatem za coś więcej niźli przejściowe, czasowe zawieszenie broni. A czas pracować miał, niestety, na korzyść bolszewików.

 

Twórcy strony dziękują redakcji pisma „Arcana” za zgodę na przedruk.

Sponsorzy:

Muzeum Historii Polski Patriotyzm Jutra

Dofinansowano ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra”

Teksty prezentowane na niniejszej stronie są dostępne na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autorów tekstów.

Ilustracje, design: Stereoplan