Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920 – alternatywy i konsekwencje? (Głos w ankiecie dwumiesięcznika „Arcana”)

Krzysztof Kawalec

Krzysztof Kawalec

Wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu. Autor m.in.:  Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej (Wrocław 1995), Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939 (Wrocław 2000).

Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie o opłacalność działań, podjętych na wschodzie przez Piłsudskiego w roku 1920 streścić w jednym zdaniu, powiedziałbym: to zależy.

Krzysztof Kawalec

Wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu. Autor m.in.:  Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej (Wrocław 1995), Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939 (Wrocław 2000).

W szerszym odbiorze subtelności prowadzonej w latach 1919-1920 gry politycznej nie były widoczne. Doskwierały uciążliwości wojny, a gdy się wreszcie skończyły, pozostała legenda. Z perspektywy czasu pierwsze lata niepodległości jawiły się jako kolejne ogniwo w łańcuchu polskich powstań, rok 1920 zaś był czasem próby  –  tym różniącej się od poprzednich, że wreszcie wygranej. Odniesiony sukces przyczyniał się do integracji społeczeństwa polskiego, dostarczając krzepiącego serca mitu, kojarzącego zdobycie oraz obronę niepodległości praktycznie z własną, polską, energią oraz determinacja, bez oglądania się na poparcie z zewnątrz oraz stosunek sił. Ten mit wystarczyć musiał na długo, zagrzewając do oporu w najtrudniejszych czasach. Bez niego w zbiorowej świadomości Polaków zabrakłoby czegoś istotnego. Patrząc z takiej perspektywy, rok 1920 się opłacił i to sowicie.

Trudno przecież nie widzieć, że perspektywa Piłsudskiego była inna. Myślał on o korzyściach najzupełniej wymiernych, wyrażających się w trwałym odsunięciu niebezpieczeństwa rosyjskiego od granic Polski, osiągniętym nie tylko poprzez zwycięstwo militarne, ale i przez rozwiązania polityczne stwarzające trwały stan rzeczy. Realizując tę politykę, w ciągu roku 1919, wyzyskując paraliżującą siły rosyjskie wojnę domową, zajął znaczną część terytorium dawnej przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, w tym wszystkie ważniejsze obszary zamieszkane przez zwarte skupiska ludności polskiej. Osiągnięty sukces był jednak o tyle względny, że zadecydowała o nim wyłącznie siła wojska. Mimo uparcie podejmowanych przez Piłsudskiego usiłowań nie udało mu się nigdzie doprowadzić do współdziałania z lokalnymi ruchami narodowymi. Kontynuowanie tej polityki w kolejnym, 1920 roku było równoznaczne z zamiarem dalszego posługiwania się instrumentami, które okazały się nieefektywne, w o wiele trudniejszej sytuacji militarnej. Wojna domowa rosyjska przesilała się bowiem i potencjalny przeciwnik mógł skorzystać z zasobów nieporównanie większych niż rok wcześniej. Potencjał zaś militarny Polski był w istocie niewielki, wobec braku przemysłu zbrojeniowego. Rzadkość sieci komunikacyjnej na przewidywanym teatrze działań wojennych, a także jej rozkład rzutowały na możliwości prowadzenia działań manewrowych; w szczególności praktycznie izolowane od siebie były południowy oraz północny odcinek frontu. Oznaczało to trudności w przerzuceniu na inny teatr operacji wojska raz zaangażowanego w jednym miejscu.

Przypominam te realia, określiły one bowiem w znacznym stopniu przebieg konfrontacji roku 1920. Podejmując decyzje o uderzeniu na południu, w kierunki Kijowa, Piłsudski zignorował dokonującą się koncentrację Armii Czerwonej na odcinku północnym, w tak zwanej bramie smoleńskiej. Zapewne liczył, że wygra wyścig z czasem, tworząc nową sytuację przez sukcesy odniesione na froncie ukraińskim. Cała ta kalkulacja załamała się jednak w obliczu stosunku sił. sygnalizowanych trudności komunikacyjnych, jak i tego, że obrany przez Piłsudskiego kierunek uderzenia nie stwarzał bezpośrednio śmiertelnego zagrożenia dla państwa bolszewików. Mógłby je stworzyć dopiero w dalszej perspektywie, gdyby powiódł się zamiar stworzenia silnego państwa ukraińskiego… W realiach 1920 r. rozstrzygnięcie uzależnione było od losów jednej kampanii wojskowej, w początkach której spektakularne sukcesy wojsk polskich dokonały się na odcinku drugorzędnym z punktu widzenia bezpośredniej, polsko-rosyjskiej konfrontacji. Nie mogły one skłonić przeciwnika do odstąpienia od zamiaru uderzenia bezpośrednio na Warszawę, co najwyżej mogły przyśpieszyć próbę realizację tego zamiaru. Tak też się stało.

Jeśli  –  a lubimy kampanię 1920 r. tak traktować  –  podjęte przez Piłsudskiego działania miały charakter prewencyjny, a atak radziecki nastąpiłby tak czy owak  –  to można zadać sobie pytanie, czy wyprzedzające uderzenie na obszar koncentracji armii potencjalnego przeciwnika nie mieści się lepiej w pojęciu prewencji, niż faktycznie realizowany zamiar. Trudno spekulować na temat przebiegu takiej kampanii, chociaż bez ryzyka większego błędu przyjąć można, że łatwiej pobić armię w toku koncentracji, niż gdy się zbierze i sama wcześniej uderzy. W istocie, decyzja o uderzeniu na południu oznaczała przyjęcie prymatu względów politycznych nad czysto militarnymi. Rok wcześniej nie kryłaby też zapewne większego militarnego ryzyka. Co równie ważne, polityczne kalkulacje Piłsudskiego, związane z wyprawą na Kijów, charakteryzowały się nie mniejszą ułomnością niż wojskowe. Opierały się na dowolnym w gruncie rzeczy założeniu, że zagrożenie ze strony Rosji wymusi  –  także w przyszłości  –  współpracę polsko- ukraińską ignorowały natomiast fakt, że na dalszą metę strona ukraińska nie zaakceptuje utraty terytorium stanowiącego kolebkę własnego ruchu narodowego. Wiosną 1920 r. sytuacja ukraińskich partnerów Piłsudskiego była rozpaczliwa, stąd też przystali na polskie warunki. Nawet wtedy jednak nie przyszło im to łatwo. Układ z Polską, zawarty przez Petlurę, był konsekwentnie bojkotowany przez część działaczy  –  postawy tych spośród nich, którzy na znak protestu zgłosili akces do „białych” Rosjan spod znaku Wrangła, ilustrowały wartość wiary w siłę ukraińsko-rosyjskiego antagonizmu. Porażka wyprawy kijowskiej ułatwiła potem zadanie krytykom Piłsudskiego, ale i jej powodzenie pozostawiałoby zbyt wiele znaków zapytania. Jeżeli bowiem wynikiem ciężkiej wojny, angażującej wszystkie siły Polski, miało być stworzenie państwa trwale z nią zantagonizowanego, to naprawdę trudno było uniknąć pytań o sens przedsięwzięcia.

Zapewne najbardziej rozsądnym w sytuacji Polski rozwiązaniem byłoby dokonanie w jakiejś formie zamknięcia konfliktu na wschodzie w końcu 1919 r. Dlatego „w jakiejś formie”, gdyż przy wielostronnym uzależnieniu Polski od dostaw z Zachodu trudno wyobrazić sobie podpisanie przez nią dokumentu radykalnie sprzecznego z logiką „kordonu sanitarnego”. To był powód, dla którego niechętna rozszerzaniu konfliktu Narodowa Demokracja w ciągu 1919 r. nie nawoływała do formalnego zakończenia stanu wojny; jak i jedna z przyczyn zwłoki we wzajemnym nawiązaniu stosunków dyplomatycznych przez Polskę i bolszewicką Rosję już po zawarciu umowy ryskiej. Równocześnie jednak, jakkolwiek niechętne zawarciu przez Polskę układu pokojowego z bolszewicka Rosją, mocarstwa zachodnie nie naciskały przecież na podjęcie przez Polskę akcji polityczno-militarnej w większym stylu. Na przełomie 1919 i 1920 r. sytuacja Polski na wschodzie była na tyle korzystna, że nie musiała ona dążyć do szybkich rozstrzygnięć. Stan rzeczy, jaki się wytworzył na froncie polsko-bolszewickim, sprowadzający się do wzajemnego szachowania się sił, nie mógł być oczywiście przeciągany w nieskończoność; w świetle zaś tego, co wiemy o wojskowych przygotowaniach radzieckich, pytanie o szczerość ich propozycji pokojowych uznać można za bezprzedmiotowe. Znamienne przecież, że strona polska uczyniła bardzo niewiele dla rozładowania napięcia z tej strony. Od strony dyplomatycznej próbą taką był spór o miejsce obrad  –  czy jednak wyczerpywała ona repertuar możliwych środków dyplomatycznych, czy została też wsparta stosownym do wagi sprawy naciskiem? Drastyczniejszym środkiem, całkiem jednak sensownym w sytuacji, gdy partnerowi nie można zaufać byłoby ze strony polskiej prewencyjne uderzenie w celu rozbicia koncentracji sił radzieckich  –  na skalę stosowną do zagrożenia i bez tworzenia politycznych faktów dokonanych. Potem można by zaproponować rokowania.

Kontynuując rozważania z dziedziny historycznej futurologii. trzeba jednak zaznaczyć, że możliwe korzyści z zarysowanego wyżej przebiegu wydarzeń jedynie w bardzo ograniczonym stopniu rzutowałoby na sytuację na zachodzie. Wbrew opinii forsowanej przez lata przez propagandę PRL nie było tu możliwości bezpośredniego posłużenia się siłą militarną, a inne środki  –  dyplomatyczne oraz propagandowe  –  zostały w podziwu godnym stopniu wyzyskane. Wojna na wschodzie szkodziła tu, ale raczej pośrednio. Niemiecka propaganda plebiscytowa kreowała obraz Polski jako kraju wojowniczego, strasząc głosujących poborem do wojska i powtórką przeżyć z I wojny światowej. Katastrofalne wyniki plebiscytu na Warmii i Mazurach w lecie 1920 r. wzięły się w znacznym stopniu stąd, że glosowanie zbiegło się akurat z kryzysem wojennym, grożącym istnieniu państwa. W innej sytuacji wypadłyby z pewnością lepiej, ale doprawdy trudno powiedzieć, jak dalece. Głosowanie w plebiscycie śląskim, też w liczbach bezwzględnych przegrane, przypadło przecież już na czas pokoju. Korzyści na zachodzie, jakie można by osiągnąć dzięki wcześniejszemu zakończeniu wojny z bolszewicką Rosją nie byłyby znaczące. Co innego na wschodzie, gdzie podstawę do rokowań tworzyłaby linia oddalona od 50 do 100 km na wschód od późniejszej granicy ryskiej. Około miliona ludzi (co najmniej) zostałoby uwolnione przed piekłem socjalizmu realnego. Snując dalej marzenia o alternatywnym, korzystniejszym rozwoju wydarzeń, trudno jednak nie postawić sobie pytania, jaki odsetek ludzi uwolnionych z radzieckiego jarzma cieszyłby się z takiego biegu wydarzeń, ilu zaś odczuwałoby przykro niedogodności egzystencji w obrębie państwa, które narzuciło im swą władzę, a które postrzegali jako nie swoje.

Mniejsza jednak o historię alternatywną. Oceniając realnie podjętą decyzję trudno rozpatrywać to, co mogłoby się bez niej zdarzyć. Tak naprawdę tego do końca nigdy się nie wie. Można natomiast próbować analizować jej racjonalność i trafność, przede wszystkim w świetle tego, co podejmujący decyzje wiedzieli, co powinni dostrzegać i co mogli przewidzieć. Tak rozpatrywana, decyzja Piłsudskiego budzić może wiele wątpliwości. Zapatrzony w swoją wizję, realizował ją bez względu na jej problematyczną realność, błędnie oceniając stosunek sił. zamiary oraz możliwości przeciwnika. Dla przeciwników Piłsudskiego jego wybór był przykładem lekkomyślności lub głupoty, dla zwolenników  –  wzorem heroizmu i przykładem do naśladowania. By nie czynić wywodów niepotrzebnie kontrowersyjnymi, zgódźmy się z tymi ostatnimi. Decyzja o podjęciu w roku 1920 akcji na wschodzie była decyzją heroiczną, i jako taka, wpisywała się w ciąg ojczystych dziejów ostatnich dwóch stuleci  –  kiedy niejednokrotnie podejmowane były zamierzenia dalece przerastające posiadane siły. W tym względzie analogia między kijowską wyprawą a kolejnymi powstaniami narodowymi jest trafna. Z jednym wyjątkiem. Opatrzność okazała się tym razem łaskawa, nie każąc płacić ceny, jaką zwykle przy takich okazjach się płaci.

 

Twórcy strony dziękują redakcji pisma „Arcana” za zgodę na przedruk.

Sponsorzy:

Muzeum Historii Polski Patriotyzm Jutra

Dofinansowano ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra”

Teksty prezentowane na niniejszej stronie są dostępne na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autorów tekstów.

Ilustracje, design: Stereoplan