Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920 – alternatywy i konsekwencje? (Głos w ankiecie dwumiesięcznika „Arcana”)

Janusz Żarnowski

Janusz Żarnowski

Profesor, były pracownik kierownik Zakładu Historii Społecznej XIX i XX wieku i Pracowni Przeobrażeń Społecznych, w latach 2003-2011 przewodniczący Komitetu Nauk Historycznych PAN. Autor m.in.: State, society and intelligentsia. Modern Poland and its regional context (2003), Współczesne systemy polityczne. Zarys problematyki (2012).

Dyskusje historyczne pogłębiają wiedzę o przeszłości tak uczestników, jak i szerszej publiczności czytającej. Dlatego z wdzięcznością przyjąłem propozycję udziału w ankiecie dwumiesięcznika „Arcana”.

Janusz Żarnowski

Profesor, były pracownik kierownik Zakładu Historii Społecznej XIX i XX wieku i Pracowni Przeobrażeń Społecznych, w latach 2003-2011 przewodniczący Komitetu Nauk Historycznych PAN. Autor m.in.: State, society and intelligentsia. Modern Poland and its regional context (2003), Współczesne systemy polityczne. Zarys problematyki (2012).

Rozważania o słuszności lub niesłuszności takich czy innych posunięć postaci historycznych czy ugrupowań miałyby jednak walor naukowy tylko wtedy, gdyby  rzeczywistość historyczna składała się z klocków, które można dowolnie wyjmować, zastępować i przestawiać, nie ruszając innych klocków. Wiemy jednak, że tak wcale nie jest.

Czy pozostając w ramach nauki można na przykład „wyjąć” z najnowszych dziejów Polski wyprawę kijowską 1920 r., abstrahując od historii politycznej, ideologicznej i społecznej Polski porozbiorowej i od istnienia środowisk inspirujących się ideą restitutio in integrum Polski przedrozbiorowej? Przy tym środowiska te wcale pokaźne i wpływowe wśród warstwy oświeconej i klasy politycznej, swymi dziejami osobistymi i zbiorowymi związane były z terenami kresowymi, a w kraju odciętym od tych terenów nie bardzo wówczas widziały miejsce dla siebie. Toteż rozważania o „opłacalności” wyprawy polskiej z kwietnia 1920 r. mogą być ciekawe, ale nie należą do nauki. Stanowią natomiast niezastąpiony arsenał przydatny w propagandzie politycznej, tym bardziej, że publicyści zajmujący się „polityką wschodnią” komponują programy nawiązujące do tych z lat 1918-1920, tylko jeszcze bardziej odległe od realiów niż ich autentyczne wzory.

Wyprawa kijowska wiąże się ściśle nie tylko z wydarzeniami 1920 r., lecz także i przede wszystkim z ogólnymi koncepcjami polityki, zwłaszcza wschodniej, wśród polskiej klasy politycznej w dwudziestoleciu międzywojennym, zwłaszcza zaś w pierwszych latach istnienia Polski odrodzonej po 1918 r. Zasada restytucji granic przedrozbiorowych zawarta na przykład w polskim projekcie traktatu pokojowego z Rosją, opracowanym na wiosnę 1920 r., była poważnie traktowana jako podstawa przyszłej pozycji Polski na wschodzie. Ogromne tereny kresowe miały w praktyce podlegać Polsce czy to bezpośrednio, czy też poprzez jakieś twory prawno-państwowe. Wspomniany projekt traktatu rezygnował już zresztą prawne w całości ze sztafażu „federalistycznego”. Istotną rzeczą była tu dominacja Polski (równoznaczna z maksymalnym osłabieniem Rosji), a drugorzędną  –  strona formalna, terminologia, frazeologia i inne „nowinki”, by użyć określenia samego Piłsudskiego, który o tej zewnętrznej stronie swej polityki wyrażał się, przynajmniej w wypowiedziach nie przeznaczonych na użytek publiczny, dość lekceważąco. Wielu wykonawców i stronników tej polityki łączyło ją z Wilsonowskimi formułami o samostanowieniu, demokratycznym samookreśleniu itd., lecz rzeczywistość jeszcze przed wyprawą kijowską wskazywała na jej niepowodzenie na odcinku litewskim i białoruskim, a sama wyprawa pokazywała to samo na odcinku ukraińskim. Opisana tu polityka nie znalazła partnerów wśród tamtejszych narodowości nierosyjskich, których zależność kulturową i ideową od Polski przeceniano, nie doceniając natomiast antypolskich resentymentów, na które pracowały wieki a zwłaszcza ostatnie dziesięciolecia. Nie doceniano też siły młodego nacjonalizmu, nie u wszystkich narodowości już dojrzałego, ale wszędzie idącego tym samym (głównie antypolskim) torem. Powodzenie polskiej polityki wschodniej, nawet w wersji Naczelnika Państwa, redukowało miejscowy element etniczny, jeśli w ogóle byłby tolerowany jako czynnik polityczny, do roli podporządkowanej. A który nacjonalizm, który ruch narodowy zgodzi się na taką rolę?

Oczywiście nacjonalizm narodów wschodnich w jeszcze silniejszym stopniu był wrogi drugiej  –  zwycięskiej, jak się okazało  –  koncepcji polskiego obozu nacjonalistycznego, który chciał wcielić do Polski tyle obszaru i ludności, ile da się zmajoryzować i siłą utrzymać w jednolitym państwie, bez przybudówek federalistycznych. Oba jednak te kierunki jednako nie zdawały sobie sprawy z ograniczonej siły żywiołu polskiego, z ograniczonej wydolności polskiej ekspansji i z siły oporu etnicznego narodowości, które miały być przedmiotem tej czy innej wersji polityki wschodniej i narodowościowej. Nie wypowiadanym dogmatem było też przekonanie o wyższości żywiołu polskiego nad miejscową nieukształtowaną lub słabo ukształtowaną i pozbawioną tradycji, chciałoby się rzec – „niehistoryczną” masą narodowościową, którą będzie można z czasem ukształtować po swojemu. Rzeczywistość zadała kłam temu przekonaniu. Ówczesne pokolenie patrzyło na wschód oczyma bohaterów Trylogii a zwłaszcza Ogniem i mieczem. Czy w tym momencie mogło być inaczej?

Koncepcje, które legły u podstaw wyprawy kijowskiej stanowiły część światopoglądu politycznego już anachronicznego w XX wieku, zapatrzonego w dawne wzory imperiów rządzonych przez wyższą cywilizacyjnie mniejszość. Parę lat później Carlo Sforza, było to już po przewrocie majowym, nazwał Piłsudskiego dyktatorem anachronizmu. Ale w tamtym momencie nie było jeszcze dokładnie wiadomo, dokąd prowadzi rozwój polityczny Europy i świata w dalszej części XX wieku. Trudno powiedzieć, czy można było już wtedy przewidzieć, że lata 1918-1939 będą okresem dominacji nacjonalizmu, który odrzuca współistnienie w jednym państwie z innymi, tolerancję narodowościową itd. Zarazem nacjonalizm, sit venia verbo, demokratyzuje się, pociąga za sobą masy, które nie chcą już słuchać „cywilizowanej mniejszości”, tym bardziej obcej etnicznie. Z tego choćby powodu plany Piłsudskiego były od początku skazane na niepowodzenie.

Bez tych cokolwiek ogólnych rozważań nie sposób scharakteryzować znaczenia wyprawy kijowskiej i wojny polsko-rosyjskiej 1920 r. Ofensywa z kwietnia-maja 1920 r. była przecież częścią składową i fragmentem polityki wschodniej Piłsudskiego i jego obozu. Inne motywy wyprawy miały już wtórny charakter. W każdym razie wysuwanego już wówczas twierdzenia, że Polsce groził w tym momencie atak sowiecki i dlatego nastąpił uprzedzający atak polski, nie można traktować poważnie.

Twierdzenie to miało na celu stworzenie uzasadnienia dla planowanej, a później jawnie nieudanej politycznie akcji i dotąd pełni taką rolę. W pracach i wydawnictwach opublikowanych w Polsce w latach 1944-1989 pisano otwarcie o agresywnym charakterze działań polskich, nie wspominając wcale lub tylko półgębkiem o szerszych względach strategicznych, które kierowały tymi działaniami. W opracowaniach z lat ostatnich panuje natomiast tendencja do wykazywania per fas et nefas bezpośredniego zagrożenia rosyjskiego, które zmuszało do przyspieszenia wyprawy wschodniej. Przytaczana argumentacja nie jest jednak przekonywająca. I tak np. Historia dyplomacji polskiej t. IV odsyła w tej sprawie do zbioru wojna polsko-sowiecka 1920 r., a tam z kolei znajdujemy jako uzasadnienie mało wiarygodnych twierdzeń (m.in. propagandowe wypowiedzi i uchwały polskich komunistów i odezwy Kominternu przyjęte jako dowody na takie czy inne posunięcia, czy nastawienia rządu sowieckiego!) cytaty z nienowego przecież dzieła gen. Kutrzeby z 1937 r. Nawet Kutrzeba uzasadnia decyzję Piłsudskiego o ataku na Rosję nie bezpośrednim zagrożeniem, lecz raczej konsyderacjami strategicznymi, których najważniejszy element, utworzenie buforowej struktury na Ukrainie i w ogóle na wschodzie, wcale się nie spełnił. Sam zresztą Józef Piłsudski w swym Roku 1920 pisze, że wojnę z Rosją postawił sobie za cel jeszcze w 1918 r. i nie ma powodu, aby temu oświadczeniu nie wierzyć. Poddaje to w wątpliwość argument o zagrożeniu na wiosnę 1920 r. jako motywie wyprawy kijowskiej.

Słabość argumentów historycznych nie przeszkadza autorom w pisaniu, jak o rzeczach oczywistych, o przygotowaniach do skrywanego za pokojową ofensywą Rady Komisarzy militarnego ataku, czy też o uprzedzającym spodziewany atak Armii Czerwonej uderzeniu na Ukrainę. W braku lepszych dowodów cytuje się (por. Wojna polsko-sowiecka) odezwy i rozkazy sowieckie z okresu po ofensywie kwietniowej dla uzasadnienia tej ostatniej itd. Nawet sowiecka „ofensywa pokojowa” w początkach 1920 r. ma być dowodem na… przygotowanie do wojny. Szczególnie mało wiarygodnie brzmią argumenty o koncentracji wojsk sowieckich w tzw. bramie smoleńskiej w okresie przed wyprawą kijowską jako uzasadnieniu ataku na Ukrainę, wzdłuż osi odległej o około 700 kilometrów na południe od tej „bramy”. Do tego Piłsudski zastanawiał się nad skierowaniem głównego uderzenia jeszcze bardziej na południe (zob. artykuł Henryka Bułhaka w cytowanym zbiorze).

W istocie rzeczy bolszewicy byli zainteresowani w uzyskaniu chwili oddechu. Wprawdzie dopiero co skończyła się epopeja Denikina, ale sukcesję po nim objął Wrangel i szykował się do walki. Historia poprzednich kontaktów i późniejszych rokowań w Rydze potwierdza ich chęć kupienia spokoju za koncesje terytorialne, zwłaszcza na północy, nie tylko zresztą od Polski. Tendencje takie występowały już wcześniej, a ich ciągiem dalszym była gotowość Rosji sowieckiej do ustępstw terytorialnych wykazana w Rydze. Bez wątpienia bolszewicy myśleli o rewolucji światowej, ale na porządku dziennym było wówczas raczej utrzymanie się sowieckiego reżimu, odpierającego jeszcze, zresztą z powodzeniem, ataki białych, wspomaganych przez państwa zachodnie. W konkretnej sytuacji roku 1920 atak Rosji sowieckiej na Polskę i Europę był mało prawdopodobny. Oczywiście sztaby generalne, czy to białe, czy czerwone, opracowują zawsze plany wojny z sąsiadami, a nawet z odleglejszymi państwami, w wariancie zaczepnym i odpornym. Za to właśnie płaci się sztabowcom, przy czym plany takie są zawsze konkretne, wymieniają szczegółowo jednostki, ich ruchy, a nawet terminy? Bolszewicy bez wątpienia mieli takie plany w stosunku do Polski (notabene, jak się zdaje, plan wojny z Polską został przyjęty przez Biuro Polityczne RKP(b) 2-3 dni po rozpoczęciu ofensywy polskiej), podobnie, jak polski sztab generalny miał przygotowany plan ofensywy przeciw bolszewikom. Ten drugi w odróżnieniu od pierwszego został zrealizowany.

Argumenty o zagrożeniu były m.in. potrzebne dla zneutralizowania opozycji wobec wojny na wschodzie, która była chwilami bardzo silna, zarówno w kołach lewicowych, jak i przede wszystkim na wsi. Opozycja ta ucichła na chwilę na wieść o sukcesach w pierwszych tygodniach ofensywy kijowskiej, ale ze zdwojoną siłą pojawiła się w lipcu 1920 r., w okresie odwrotu wojsk polskich. Wtedy to dochodziły informacje np. o masowym na niektórych terenach uchylaniu się od poboru. Sytuacja zmieniła się znów zdecydowanie na przełomie lipca i sierpnia, gdy Armia Czerwona wkroczyła na ziemie b. Królestwa i na porządku dziennym stanęła konieczność obrony kraju i własnego domu. Ale wkrótce zaczęły się dyskusje o odpowiedzialności za wojnę i wspomniana argumentacja była w nich znów przydatna.

Rozpatrzmy wyniki ofensywy kwietniowo-majowej. Przede wszystkim dopiero ta właśnie ofensywa dała bolszewikom szansę na bezpośrednie wdarcie się do Europy. Wprawdzie sądzę, że należy sceptycznie oceniać perspektywy powodzenia takiego pochodu nawet w 1920 r. (nie mówiąc już o okresie późniejszym, gdy stosunki polityczne w Europie weszły na drogę prowadzącą do Genui), niezależnie od ówczesnych buńczucznych przemówień i rozkazów przywódców i generałów sowieckich („Po trupie Polski wiedzie droga do światowego pożaru” itd.). Natomiast jest rzeczą pewną, że wojna u bram stolicy zachwiała dopiero co odbudowanym państwem, bardzo poważnie zakłóciła jego organizację i odbudowę doszczętnie zrujnowanego kraju. Prawdą jest, że stworzyła nową legendę patriotyczną, ale powstaje pytanie, czy legenda ta była warta stu tysięcy ofiar?

Z punktu widzenia terytorialnego wojska polskie w chwili zawieszenia broni w październiku 1920 r. znajdowały się na ogół, zwłaszcza na odcinku północnym, znacznie na zachód od linii posiadania sprzed ofensywy, która to linia, przypomnijmy, przebiegała wzdłuż Berezyny, na wschód od Bobrujska. Szepietówki, Starokonstantynowa i Ploskirowa, średnio ze sto kilometrów na wschód od późniejszej granicy polsko-sowieckiej.

Redakcja w zagajeniu dyskusji zdaje się wątpić w możliwość zawarcia przez Polskę w początku 1920 r. pokoju z Rosją bolszewicką z uwagi na niechęć Ententy do uznania rządu sowieckiego, z czym wszystkie czynniki polskie musiały się liczyć. Przede wszystkim między zawarciem formalnego pokoju z Rosją bolszewicką, wówczas nie uznawaną przez państwa zachodnie. a generalną ofensywą wojskową było wystarczająco wiele przestrzeni dla ochrony interesów Polski bez konfliktu z Zachodem. Po drugie, kierowana przez Piłsudskiego polska polityka zagraniczna potrafiła już uprzednio przeciwstawiać się sugestiom płynącym z Paryża i Londynu, że przypomnę tylko kwestię współpracy z Denikinem i pomocy dla niego. Wreszcie stanowisko mocarstw zachodnich było niejednolite i ostrożne. Na wyraźne zapytania z Warszawy o radę w tej sprawie jasnej odpowiedzi nie było. Francuzi byli za utrzymaniem istniejącej sytuacji (ani pokój, ani wojna), a Lloyd George’a z naciskiem podkreślał, że ani rad nie daje, ani żadnej odpowiedzialności nie przyjmuje. Podobnie wypowiadali się Amerykanie, co szczegółowo przedstawił w swoim czasie Piotr Wandycz: Lansing pisał, że USA nie chcą Polsce niczego radzić i brać na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności i zastrzegał się wyraźnie, że Warszawa odmawiając rokowań z bolszewikami nie powinna liczyć na pomoc wojskową czy ekonomiczną zza Oceanu. Oczywiście nie było mowy o zachęcaniu Polski do ofensywy, wręcz przeciwnie, uchwała Rady Najwyższej Sprzymierzonych z 2 grudnia 1919 r. przewidująca uznanie administracji polskiej tylko do granicy wschodniej b. Królestwa Polskiego (choć niejako definitywnej granicy) wskazywała na rezerwę Zachodu w tej sprawie. Co prawda było to przed rozgromieniem Denikina, gdy liczono się jeszcze z „białymi” Rosjanami. Jednak uchwała Rady Najwyższej z 24 lutego 1920 r., gdy klęska Denikina była już bliska, przestrzegała sąsiadów Rosji przed podejmowaniem akcji zaczepnej i wychodzeniem poza własny obszar etniczny. Uzupełnieniem tego obrazu była konferencja w Spa w lipcu 1920 r., już w czasie odwrotu wojsk polskich z Ukrainy, na której mocarstwa zdecydowanie odmówiły Polsce bezpośredniej pomocy wojskowej i obiecywały poparcie tylko granicy etnicznej Polski na wschodzie, i to tym razem także w Galicji, której część wschodnią zamierzano jeszcze parę miesięcy wcześniej oddać Polsce w formie mandatu na określony czas.

W tym miejscu warto przypomnieć, że wszystkie państwa bałtyckie właśnie wtedy zawarty traktaty pokojowe z Rosją, mimo że bardzo pragnęły uzyskać uznanie i przychylności Ententy. Te traktaty pokojowe przetrwały mniej więcej tyle samo czasu, ile traktat polsko-sowiecki, okupiony wojną.

Z tego wszystkiego wynika, iż w sprawie ułożenia stosunków z Rosją sowiecką Polska miała dość dużą swobodę. W każdym razie ofensywa na wschodzie nie była wcale jedyną alternatywą zawarcia formalnego pokoju z bolszewikami. Dodajmy, że pewne formy aktywnej polityki wobec Ukrainy byłyby możliwe i bez ofensywy wojskowej, gdyby tylko znalazła się tam rzeczywista siła społeczna, zdolna do zjednoczenia tamtejszego społeczeństwa i stawiania oporu najazdowi. Ale takiej siły nie było i wojska polskie nie mogły jej zastąpić. O tym można było się przekonać już w tamtym czasie. Swobodę, o której mowa, polityka polska wykorzystywała chyba najgorzej, jak tylko było można.

I tak niepostrzeżenie, mimo sformułowanych zastrzeżeń, przeszedłem sam do dawania rad ówczesnym politykom i ich krytykowania, co wydaje mi się zasadniczo zajęciem absurdalnym. Pora więc zakończyć niniejszą wypowiedź.

 

Twórcy strony dziękują redakcji pisma „Arcana” za zgodę na przedruk.

Sponsorzy:

Muzeum Historii Polski Patriotyzm Jutra

Dofinansowano ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra”

Teksty prezentowane na niniejszej stronie są dostępne na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autorów tekstów.

Ilustracje, design: Stereoplan